Do śmiechu skłaniałaby treść dyskusji i wnioski z niej wyciągane, do płaczu – fakt, że skutki tej debaty (jeśli nadal będzie prowadzona w podobny sposób) mogą być bardzo niekorzystne dla polskich pacjentów.
Żeby lepiej wyjaśnić, co skłania mnie do śmiechu posłużę się przykładem z dziedziny innej niż ochrona zdrowia. Wyobraźmy sobie, że zorganizowano debatę na temat „zaopatrzenia społeczeństwa w samochody”. Zaproszono na nią producentów aut oraz ekspertów. Po pracowitym dniu eksperci wypracowali tezę: system zaopatrzenia społeczeństwa w samochody powinien być „kierowcocentryczny”, to znaczy zorientowany na potrzeby kierowców. Cóż by odpowiedzieli na to producenci aut? Wyśmialiby takich „ekspertów”, bo mówią oni o rzeczach najoczywistszych i realizowanych przez producentów „od zawsze”. Inaczej być nie może, bo mechanizmy rynkowe, w jakich funkcjonują firmy samochodowe spowodowałyby, że każdy, kto zlekceważyłby tę zasadę – zbankrutowałby niechybnie, pokonany przez konkurentów.
A co powiedzieliby np. właściciele firm turystycznych, gdyby na podobnej konferencji, zaproszeni eksperci zaczęli ich przekonywać o konieczności „kompleksowości” świadczonych przez nich usług. Też by wyśmiali takich „ekspertów”, którzy nie wiedzą, że w warunkach rynkowych, walcząc o klienta, nie można nie udzielać usług kompleksowych, bo jeżeli jedni tego nie zrobią, to inni zrobią to na pewno, zabierając klientów i pieniądze, które za nimi „idą”.
Dlaczego zatem to, co jest oczywiste w dziedzinie produkcji aut albo usług turystycznych miałoby nie być oczywiste w ochronie zdrowia i to do tego stopnia, że trzeba aż zwoływać wielką narodową debatę, aby usłyszeć od najlepszych ekspertów, że system ochrony zdrowia powinien być „pacjentocentryczny”, a usługi zdrowotne – kompleksowe? Jest to możliwe tylko dlatego, że wcześniej ci sami eksperci zawyrokowali, a politycy chętnie to podchwycili, że w służbie zdrowia trzeba zrezygnować z mechanizmów rynkowych i zastąpić je czymś innym. Cały zatem wysiłek ekspercki idzie teraz w poszukiwanie tego „czegoś innego”. Rezygnując z tego, co najlepiej zapewnia efektywność, najwyższą jakość, dbałość o klienta (pacjenta) – poszukuje się jakichś substytutów, o których z góry wiadomo, że nie spełnią swojej roli i oczekiwań w nich pokładanych. Jest to więc typowe „kręcenie bicza z piasku”. Podobną sytuację mieliśmy w okresie PRL, kiedy to mechanizmy rynkowe i własność prywatną w gospodarce odrzucono z powodów ideologicznych i próbowano je zastąpić: działaniem „dla misji”, „socjalistycznym współzawodnictwem pracy”, systemem DO-RO albo hasłami typu: „pracując dla kraju, pracujesz dla siebie”. Wiemy jaki był rezultat.
Czy to oznacza, że nie ma problemów do rozstrzygnięcia na debacie poświęconej publicznej ochronie zdrowia? Są takie problemy. Wymienię niektóre z nich:
- co robić, aby środków publicznych na finansowanie lecznictwa było jak najwięcej,
- ile tych środków możemy w naszym kraju przeznaczyć?
- w jaki sposób pozyskiwać te środki – czy w formie składki zdrowotnej czy z powszechnych podatków, a może w inny jeszcze sposób i jak to szczegółowo rozwiązać?
- co zrobić, gdy ilość środków publicznych jest zbyt mała, aby zapewnić wszystkim potrzebującym odpowiednią pomoc medyczną – „bezkolejkowo”?
- co zrobić, aby korzystanie z usług publicznej ochrony zdrowia nie było nadużywane, nie tylko przez pacjentów, ale również przez świadczeniodawców działających „dla zysku” i „mnożących” niepotrzebne świadczenia?
- w których miejscach należy zrezygnować z mechanizmów rynkowych (i czym je zastąpić), bo nie są one przydatne ani korzystne np. w szpitalach, które mają – z natury rzeczy – pozycję monopolistyczną? (nawet najwięksi zwolennicy wolnego rynku wiedzą, że są takie miejsca również w innych dziedzinach np. są to wodociągi, dla których koszty prowadzenia konkurencyjnej działalności są wyższe niż ewentualne korzyści wynikające z konkurencji)
Podobnych problemów jest zapewne więcej (zwłaszcza jeśli chodzi o szczegółowe rozwiązania). Szkoda zatem, aby wybitni eksperci tracili siły i środki oraz czas na problemy pozorne jak to się dzieje dotąd. Z niepokojem oczekiwał będę zatem ustaleń i wyników kolejnych merytorycznych dyskusji debaty „Wspólnie dla zdrowia”. Oby się nie okazało, że ich jedynymi ustaleniami będzie, że lepiej jest leczyć taniej niż drożej oraz lepiej skutecznie niż nieskutecznie.