W piątek 22 marca na specjalnej konferencji prasowej minister zdrowia Bartosz Arłukowicz przedstawił program zmian w systemie publicznej ochrony zdrowia. Jego zdaniem ma to być radykalna, ustrojowa zmiana, która przyniesie zasadniczą poprawę funkcjonowania publicznej służby zdrowia w naszym Kraju.
Gdy się przyjrzeć temu programowi nietrudno zauważyć, że proponowane zmiany mają głównie charakter organizacyjno-instytucjonalny. Coś się zlikwiduje, coś powoła, coś podzieli, coś połączy. Natomiast główny problem publicznej służby zdrowia, będący praprzyczyną większości pozostałych patologii – pozostanie nietknięty. Jest nim oczywiście głęboka nierównowaga między nakładami publicznymi na lecznictwo, a zakresem bezpłatnych świadczeń zdrowotnych gwarantowanych przez państwo. To ona powoduje limitowanie świadczeń i zaniżania ich cen przez NFZ. To z kolei skutkuje kolejkami do leczenia, zadłużaniem się szpitali, selekcją chorych (unikaniem leczenia chorych „kosztownych”), nadmierną redukcją personelu medycznego, obniżaniem jakości leczenia itp. Bez zrównoważenia nakładów publicznych z „koszykiem” świadczeń gwarantowanych, wszelkie inne działania nie mają sensu, bo i tak nie zwiększą one dostępności pacjentów do leczenia, nie poprawią jakości świadczeń zdrowotnych ani sytuacji finansowej szpitali, a spowodują dodatkowe koszty.
Negatywnym skutkiem przedstawionego programu będzie też skierowanie publicznej dyskusji dotyczącej ochrony zdrowia na poboczne tory. Teraz wszyscy będą się zastanawiać jakie kompetencje powinien mieć Urząd Ubezpieczeń Zdrowotnych, a jakie regionalne Fundusze; co to znaczy „kompleksowość” świadczeń i jak tworzyć „mapy zabezpieczenia medycznego itp.
Bez odpowiedzi pozostaną natomiast pytania najważniejsze, jak np.:
Jak zrównoważyć nakłady publiczne na lecznictwo z zakresem świadczeń gwarantowanych: o ile zwiększyć te nakłady, a o ile ograniczyć koszyk?
Jak zlikwidować limitowanie świadczeń?
Jakie świadczenia zdrowotne muszą być bezwzględnie bezpłatne dla pacjentów (i dostępne „bezkolejkowo”), a za jakie pacjenci mogliby dopłacać z własnej kieszeni?.
Jak chronić osoby najuboższe przed negatywnymi skutkami współpłacenia za leczenie? Itp.
Warto zauważyć, że propozycje ministra zdrowia stanowią „kompilację” rozwiązań, które występowały już wcześniej: regionalne Fundusze to dawne kasy chorych, Urząd Ubezpieczeń Zdrowotnych odpowiada po części Urzędowi Nadzoru Ubezpieczeń Zdrowotnych, po części Krajowemu Związkowi Kas Chorych. Także regionalne „mapy zabezpieczenia medycznego” były już sporządzane przy pierwszej -po wprowadzeniu kas chorych -próbie oddłużania szpitali. To dowodzi, że rządzący nie mają pomysłu na rozwiązanie problemów publicznej służby zdrowia i stale „kręcą się w kółko”.
Obecne działania są bliźniaczo podobne co do istoty (choć odwrotnie skierowane), do działań podjętych przed 10 laty przez ministra Łapińskiego. Jeżeli obecny minister tego nie zauważa to pewnie dlatego, że w czasie, gdy ministrem zdrowia był Łapiński, Arłukowicz zajmował się sprawami zupełnie innymi niż funkcjonowanie publicznego systemu opieki zdrowotnej.
Jedynym elementem programu oczekiwanym przez środowisko medyczne jest zapowiedź dokonania merytorycznej wyceny świadczeń refundowanych przez NFZ. Jednak do tego, aby to zrobić potrzebne są nie tyle nowe instytucje, co decyzja polityczna o zrównoważeniu zawartości koszyka świadczeń gwarantowanych z wielkością publicznych nakładów na lecznictwo – aby wycena ta odpowiadała rzeczywistym kosztom. Przecież NFZ też potrafił dobrze i merytorycznie wycenić np. hemodializoterapię, uwzględniając nawet takie elementy kosztów, jak amortyzacja sprzętu i budynków, a nawet pracę lekarza całkiem nieźle wycenioną (9,5 tys. miesięcznie brutto płaca zasadnicza za jeden etat bez dyżurów). Jeżeli dotychczas nie było prawidłowej wyceny świadczeń refundowanych to tylko dlatego, że nie było to w interesie Funduszu i rządzących. Merytoryczna wycena musiałaby bowiem ujawnić głęboki niedobór środków przeznaczonych na leczenie w stosunku do zakresu świadczeń – formalnie – gwarantowanych i bezpłatnych dla pacjentów. Czy teraz rządzący są już gotowi do ujawnienia tego niedoboru i zmierzenia się z nim? Wątpię, bo gdyby tak było, to przedstawiliby oni zupełnie inny projekt reformy.
W takiej sytuacji – w mojej ocenie – powinien powstać społeczny program zmian w systemie publicznej ochrony zdrowia, konkurencyjny do programu rządowego. OZZL podejmie próbę stworzenia takiego programu, może we współpracy z innymi organizacjami medycznymi i pacjentów. Mam nadzieję, że minister zdrowia – zgodnie z deklarowaną otwartością na społeczne głosy w sprawie reformy – zapozna się z tym programem i spotka się z jego autorami.