Bardzo zdziwiła mnie niedawna wypowiedź ministra zdrowia, podana przez jeden z głównych polskich dzienników, w której otwarcie skrytykował on Radę Przejrzystości przy Agencji Oceny Technologii Medycznych, a więc podlegające mu ciało doradcze, pełniące istotną rolę w procesie refundacji leków w Polsce.
Krytyka dotyczyła tego, że Rada ta wydaje w ostatnim czasie zbyt dużo pozytywnych rekomendacji, szczególnie w odniesieniu do specjalistycznych, skutecznych, ale też drogich terapii. Tym samym, Rada stawia ministra w trudnej sytuacji, gdyż ten, działając pod presją budżetową, musi podejmować niepopularne decyzje o nieprzyznaniu refundacji dla wielu z tych leków.
Zadziwiające jest w tej sytuacji to, że proponowane rozstrzygnięcie nie jest bynajmniej próbą rozwiązania problemu, a jedynie dążeniem do jego pozbycia się. Lepiej przecież by było, gdyby to Rada Przejrzystości swoim autorytetem negowała sensowność refundacji – cóż z tego, że nowoczesne leki działają świetnie, skoro efektywność kosztowa ich stosowania w warunkach polskich jest niemożliwa do udowodnienia. A ponieważ coraz więcej terapii kierowanych jest do wąskich grup pacjentów i ich jednostkowa cena jest coraz wyższa, większość rekomendacji Rady powinna być a priori negatywna. Minister będzie miał wówczas zadania ułatwione i spokojnie będzie można odmawiać nowoczesnego leczenia w Polsce.
„Bagno, wodorosty i metr mułu” – napisał w komentarzu pod tym tekstem jeden z internautów i te słowa doskonale oddają atmosferę panującą wokół refundacji leków w Polsce od wielu lat. Zachowanie obecnego ministra właściwie nie powinno dziwić, ponieważ ta sama logika przyświecała jego poprzednikom. Odkąd na horyzoncie pojawiła się w Polsce konieczność dostosowania procesów refundacyjnych do wymogów tzw. Dyrektywy Transparentności, stała się rzecz niesłychana. Resort zdrowia wdrażał implementację tej dyrektywy w sposób wysoce jednostronny, wymagając całkowitej przejrzystości od firm farmaceutycznych, a ignorując istotę dyrektywy, która mówi głównie o konieczności ustanowienia obiektywnego procesu refundacji leków opartego na jasnych i weryfikowalnych kryteriach.
W większości krajów europejskich proces refundacji jest wysoce zautomatyzowany i zbiurokratyzowany – czynnik polityczny czy emocjonalny jest tam praktycznie wyeliminowany. W Polsce jest wciąż, niestety, odwrotnie – w zasadzie każda nowa decyzja refundacyjna powstaje w oparciu o subiektywne i często niedostatecznie jasne przesłanki.
Dzieje się tak zapewne z jednego podstawowego powodu, a mianowicie realizacji ”polityki krótkiej kołdry” w odniesieniu nie tylko do refundacji leków, ale do całego systemu opieki zdrowotnej w Polsce. Taka strategia nieuchronnie prowadzi do ciągłego gaszenia pożarów. W efekcie, relacje pomiędzy resortem zdrowia i podmiotami oferującymi produkty i usługi zdrowotne są od zawsze napięte, pełne emocji, podejrzeń i oskarżeń.
Czas przerwać to błędne koło i rozpocząć prawdziwe rozmowy o potrzebach polskiej opieki zdrowotnej. Konieczna jest recepta na zakończenie ”polityki krótkiej kołdry”, a przede wszystkim chodzi o zwiększenie nakładów finansowych na zdrowie w Polsce i o racjonalne decyzje, podejmowane na podstawie analiz korzyści społeczeństwa w długim okresie, a nie tylko w najbliższej przyszłości, wyznaczanej roczną perspektywą budżetową NFZ.