Wykluczyć nie można, gdyż niewątpliwie Rosja te „zabawki” ma. Jeśli zacznie zdecydowanie przegrywać wojnę konwencjonalną to zabrnęła już tak daleko, że będzie się jej trudno z tej wojny wycofać po poniesieniu klęski. Użycie taktycznej broni jądrowej nie jest dla rosyjskich generałów niczym niewyobrażalnym. Z pewnością uczyli się tego w szkole. Nawet piszący te słowa, były słuchacz Wojskowej Akademii Medycznej rysował w latach sześćdziesiątych XX wieku na zajęciach z taktyki natarcie (do szczebla dywizji) z udziałem takiej broni. Miała nam być ona dostarczona przez naszych ówczesnych sojuszników. Rosja już wie, że nikt jej kochać nie będzie. Chodzi jej o to, aby się jej bać! A takie narzędzie się do tego wybornie nadaje.
Od straszenia Rosja ma ministra Ławrowa, a ja nie chcę tego powielać. To, co powinno obowiązywać służbę zdrowia 37-milionowego kraju to minimalne przygotowanie na wypadek, że jednak coś takiego się zdarzy. Ale nie jestem świadom, żeby w Polsce zajmował się tym problemem choć jeden lekarz, a w każdym bądź razie nie znalazłem przejawów takiego działania. Sam (choć wtedy wydawało się to znacznie bardziej teoretyczne niż obecnie) opublikowałem w Lekarzu Wojskowym nr 1 z 2020 roku artykuł pt.: „Medyczne aspekty zagrożenia wystąpieniem choroby popromiennej w Polsce” do którego odsyłam. Ale jestem tylko wojskowym emerytem. Kiedyś w latach pięćdziesiątych XX wieku mówiło się w Polsce w tzw. kręgach patriotycznych: „jedna bombka atomowa i wrócimy znów do Lwowa”. Chodziło wtedy o bombkę amerykańską. Dzisiaj nie chcemy już odbierać Lwowa braciom Ukraińcom, ale niewykluczone, że ten wierszyk powtarzają sobie teraz Rosjanie.