Tak zatytułował jedno ze swoich dziełek Fryderyk Bastiat, francuski ekonomista żyjący w XIX wieku, krytykujący różne socjalistyczne pomysły w ekonomii. Tytuł jest niezwykle wymowny. Wskazuje bowiem na istotny błąd popełniany przez zwolenników socjalistycznych koncepcji: nie widzą oni wszystkich skutków proponowanych przez siebie rozwiązań, ale tylko te bezpośrednie, najbliższe, najbardziej rzucające się w oczy. Jednak późniejsze skutki okazują się nie tylko bardziej trwałe, ale też głęboko szkodliwe.
Ta zasada nie odnosi się tylko do ekonomii, ale także do wielu innych dziedzin ludzkiego życia. Przykładowo - do problemu akceptacji moralnej i prawnej procedury zapłodnienia pozaustrojowego „in vitro”.
Zwolennicy tej metody wskazują na dobro, jakie spływa na rodziców niemogących mieć dzieci w inny sposób. Pokazują ich radość i szczęście, zestawiając to ze smutkiem, nieraz rozpaczą, w jakiej pogrążeni byli przed tą terapią. W takim kontekście zadają zwykle pytanie: Czy można pozbawiać ludzi takiego szczęścia i to w imię ideologicznych lub religijnych poglądów/ przesądów? Odpowiedź na to pytanie wydaje się oczywista.
I to jest właśnie to, co widać. A czego nie widać?
Przedmiotowego traktowania istoty ludzkiej, jakim jest zarodek. Uznania, że dla szczęścia jednej istoty ludzkiej - w tym przypadku rodziców - można poświęcić życie, zdrowie czy chociażby godność innej istoty ludzkiej (zarodków).
Argument, że w naturze zarodki też są narażone na wiele niebezpieczeństw, bo przecież wiele z nich zginie, zanim ten jeden szczęśliwie przyjdzie na świat, nie jest racjonalny, gdy mówimy o etycznym aspekcie sprawy. Wiele nieszczęść spada na ludzi w naturze, a jednak nikt nie usprawiedliwia moralnie takich samych nieszczęść zadawanych ludziom przez innych ludzi.
Sprzeciw wobec in vitro nie jest przejawem jakichś ideologicznych uprzedzeń czy religijnego fanatyzmu. Nie wynika też z sadystycznego dążenia do pozbawienia szczęścia rodziców pragnących mieć dzieci i niemogących tego zrealizować w inny sposób.
Sprzeciw etyczny i prawny wobec in vitro wynika z obawy, że oto godzimy się na otwarcie furtki do działań, które jeszcze dzisiaj oceniamy jako straszne, a jutro mogą się nam wydać całkiem uzasadnione. Wystarczy, że będziemy do nich dochodzić stopniowo i bardzo powoli, a za jakiś czas uznamy za normalne, że dla ratowania życia młodych, pięknych, bogatych lub ważnych albo tylko dla ich szczęścia i wygody poświęcimy zdrowie lub życie starszych, samotnych, biednych. Wielkie zło najczęściej nie pojawia się od razu, ale dochodzi się do niego powoli, stępiając sumienie stopniowo.
Dlatego moim zdaniem nie ma żadnego sposobu na moralne i prawne usprawiedliwienie zapłodnienia in vitro, jeżeli uważa się zarodek za człowieka i ocenia się tę metodę nie tylko według tego, „co widać”, ale i tego, „czego nie widać”.
A jeżeli nie uważa się zarodka za człowieka... to już jest temat na odrębną rozprawę pt. jakie są kryteria człowieczeństwa i kto je powinien ustalać.
PS
Poniższy tekst jest reakcją na publikacje w ostatniej Służbie Zdrowia przedstawiające problematykę in vitro z jednej tylko „widocznej” strony