W ciągu ostatnich 10 lat wydatki na leczenie onkologiczne wzrosły w Polsce trzykrotnie. Niestety, wprost proporcjonalnie wzrosły także kolejki do tego leczenia. I to nie tylko dlatego, że nowotwory stały się epidemią XXI wieku. Gdzie więc leży przyczyna? Niektórzy natychmiast wypowiadają magiczne już słowo: limit, chętnie czyniąc go odpowiedzialnym za wszelkie zło. Tymczasem prawdziwe problemy nie wynikają tylko z niedostatku pieniędzy. Pierwszą przyczyną wydaje się być zła organizacja systemu, ale system to nie jest przecież bezosobowa machina. Tworzą go ludzie, którzy powinni działać w sposób przemyślany, dla dobra pacjentów.
Od lat brakuje regionalnych planów zabezpieczenia zdrowotnego, co skutkuje namnażaniem klinik, które liczą na finansowanie z NFZ. Stawiają płatnika pod ścianą, a ten często rozdrabnia środki, tracąc z pola widzenia to, co powinno być nadrzędnym celem, czyli płacenie za efekt leczenia, a nie za wykonaną procedurę. Istniejące placówki ostro ze sobą konkurują, niestety, nie skutecznością leczenia, a skutecznością zdobywania pieniędzy z Funduszu. System opieki onkologicznej jest rozproszony i zróżnicowany: wielkie molochy versus małe kliniki, państwowe versus prywatne, leczące kompleksowo versus te, które oferują wybiórcze procedury, np. radioterapię czy chemioterapię ambulatoryjną.
W tym gąszczu błąka się pozostawiony sam sobie pacjent. Przerażony chorobą, która go dotknęła i zmęczony szukaniem pomocy praktycznie na własną rękę, w przypadkowy sposób wyznaczający swoją indywidualną ścieżkę terapeutyczną. Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze tlący się od dawna, a ostatnio wybuchający widocznym płomieniem konflikt w środowisku medycznym co do kształtu systemu opieki onkologicznej.
Kto podejmie się wypracowania kompromisu? Czy będzie to Ministerstwo Zdrowia, które jak dotąd unika sprecyzowania stanowiska? Jedno jest pewne: jak tak dalej pójdzie, stare przysłowie straci sens: gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Tym razem NIE skorzysta. Bo tym trzecim jest pacjent.