Jednym z punktów zapalnych jest – nie ma co do tego wątpliwości – ustawa o wynagrodzeniach minimalnych w ochronie zdrowia. O ile w ubiegłym roku udało się ją zrealizować bez większych perturbacji, o tyle w tym może ona finansowo pogrążyć część szpitali, a pozostałe wystawi na ciężką próbę. Jeśli NFZ nie będzie w stanie zapłacić za nadwykonania i świadczenia nielimitowane (a to już jest w praktyce pewne, płatności za trzeci i czwarty kwartał będą najprawdopodobniej nie tylko odroczone, do początku 2025 roku, ale i zaledwie częściowe), podmioty lecznicze staną przed perspektywą wygaszania (ograniczania) działalności w ostatnich miesiącach roku. Po prostu, w czwartym kwartale trudniej będzie się leczyć.
To już się dzieje, bo szpitale z uwagą patrzą na realizację choćby programów lekowych, kalkulując, czy w ogóle będą w stanie przyjmować do nich nowych pacjentów. Czy nie trzeba będzie odwlec decyzji o kolejne miesiące – w większości chorób oznacza to, że szanse pacjenta na kwalifikację maleją, bo na ponowne badania zgłosi się w gorszym stanie. Trudno sobie wyobrazić, by szpitale zaczęły limitować choćby leczenie onkologiczne czy przekładać operacje i terapie dzieci – ale jeśli w NFZ brakuje 8-9-10 mld zł (wartość nadwykonań tylko za trzeci kwartał oscyluje wokół 5 mld zł), trudno też sobie wyobrazić, by podmioty lecznicze mogły to robić na kredyt. Zadłużając się nie tylko u dostawców leków czy sprzętu, ale również – u swoich pracowników. To właśnie rozwiązywanie umów w związku z brakiem płatności za miesiąc lub dwa miesiące pracy ma być powodem – wsłuchując się w komentarze dyrektorów – zawieszania działalności oddziałów szpitalnych.
Czy czeka nas kryzys? Kryzys już tu jest, może się tylko pogłębiać. Ministerstwo Zdrowia nie ma żadnego pomysłu, jak zmniejszyć negatywne (dla systemu) konsekwencje ustawy podwyżkowej. Jej proste zamrożenie, czego najbardziej życzyliby sobie dyrektorzy, nie wchodzi w rachubę, bo rząd doskonale wie, że skończy się to wielkim protestem ulicznym lub – zwłaszcza w przypadku lekarzy – nasileniem trendu emigracji z systemu publicznego do prywatnego. Potrzebny byłby nowy konsensus wokół polityki płacowej, ale uwzględniający głos wszystkich zainteresowanych. Również pacjentów. Ci apelowali w lipcu do premiera o taką dyskusję i nowe otwarcie – również w kwestiach finansowych. Przy realnych nakładach 5,4 proc. PKB na zdrowie system może być tylko chory. Nawet jeśli resort zdrowia zaprezentuje cudowne recepty w postaci kolejnych wersji ustaw reformujących szpitalnictwo. Niezwykle trudno przeprowadza się zmiany, gdy system wali się jak domek z kart.