Zapoznałam się z projektem rozporządzenia Ministra Zdrowia w sprawie zakresu map potrzeb zdrowotnych z dnia 27 listopada 2014r., notabene bardzo, w mojej ocenie, potrzebnego. Ale mam wątpliwości, czy w tej formie i czy w ogóle kiedykolwiek wejdzie ono w życie, a co najważniejsze - czy przyniesie zmiany na lepsze.
Pierwsze doniesienia mówiące o tym, jakoby losy pacjentów miały leżeć w rękach wojewodów, mających kreować politykę w województwach na ich rzecz, ukazały się w kwietniu2013r.
Trudno było potraktować je inaczej, niż jako zapowiedź uporządkowania systemu z publicznych pieniędzy. Po zapowiedzi ukazał się nawet projekt rozporządzenia (z dnia 26 maja 2014r.). Co więcej, do Ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych zostały wprowadzone zmiany, polegające na tym, że wpisano do niej obowiązek powołania Wojewódzkiej Rady do Spraw Potrzeb Zdrowotnych i określono skład tej rady. Skład zacny, bo prezentuje się następująco: przedstawiciel wojewody, marszałka, uczelni wyższej, oddziału NFZ, Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego, Urzędu Statystycznego, konwentu powiatów danego województwa, organizacji pracodawców i konsultanci wojewódzcy.
W moim województwie (województwie śląskim) jest 82 konsultantów. Policzmy stuosobowy zespół, w tym kilka grup interesu. Myślę sobie, że na wstępie powinno się „rzucić ręcznik”. Przedstawicieli pracowników w składzie Rady nie przewidziano, bo po co – jeszcze by „przeszkadzali”…
Obecnie pojawił się następny projekt tego samego rozporządzenia - z datą 27 listopada 2014r. „Poprawiono” w nim kilka określeń, rozszerzono demografię o epidemiologię, zmieniono parę słów, szyk zdań, „podbiło się” dwóch przedstawicieli departamentów oraz podano go do tzw. konsultacji społecznej. Teraz my – przedstawiciele pracowników - napiszemy, że w nowym projekcie nie ma niczego, co dotyczyłoby pracowników, żadnej wzmianki o ich liczbie na terenie województwa. Potrzeb na przyszłość w kadrze medycznej projekt nie dostrzega (odwieczny problem zbyt małej liczby pielęgniarek w stosunku do liczby pacjentów zdaje się dla autorów projektu nie istnieć), ponieważ chodzi wyłącznie o „analizę demograficzną”, „alokację” i „wykorzystanie sprzętu i aparatury medycznej oraz łóżek szpitalnych” , „prognozy potrzeb zdrowotnych”. Brrrrrrrrr. Powiało chłodem. Nie widać tu człowieka - ani tego, który pracuje, ani tego, dla którego pracuje system państwowej służby zdrowia, czyli najważniejszego w szeregu - pacjenta. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że tak naprawdę chodzi wyłącznie o to, o czym mówi były wiceminister zdrowia, Jakub Szulc:
”W zakresie formalnym proces stanowienia prawa w Polsce nie różni się niczym od praktyki w innych europejskich państwach. Jednak mocno odbiegamy od Europy, jeśli chodzi o efekty. Można zadać pytanie – czy ten proces jest rzeczywistym, czy stworzonym po to, by utrzymywać fikcję i wytłumaczenie, że coś zostało zrealizowane?”
Obserwując poczynania autorów reformy służby zdrowia, myślę, że Pan Szulc wie, co mówi.