Oczywiście, w przekazie samego resortu. Z około setki uwag, zgłoszonych przez podmioty prawne (począwszy od Rzecznika Praw Obywatelskich, przez samorząd farmaceutów po organizacje pracodawców i pracowników ochrony zdrowia) większość dotyczyła próby sprecyzowania, czym ma być fakt wystawienia recepty przez farmaceutę i wydania tzw. pigułki dzień po. Bo uznanie tego faktu za świadczenie zdrowotne rodziłoby określone skutki prawne, podobnie – jak uznanie go za usługę farmaceutyczną (co zresztą forsowało samo Ministerstwo Zdrowia, wystarczy sięgnąć pamięcią lub zajrzeć w Google do relacji z konferencji 3 kwietnia).
Nie można kwalifikować czegoś, czego projektodawca kwalifikować nie chce – odpowiada (trudno oprzeć się wrażeniu, że w sposób memiczny) ministerstwo, przenosząc debatę na temat jakości legislacji na zupełnie inny poziom. Niekoniecznie taki, na jakim powinno się operować, ale z faktami trudno dyskutować. Farmaceuta będzie więc wykonywać nie świadczenie, nie usługę, a proponowane w rozporządzeniu czynności. I za te czynności zapłaci NFZ.
Ministerstwo zignorowało w całości miażdżącą dla projektu opinię Rzecznika Praw Obywatelskich, pominęło też 90 procent uwag zgłoszonych przez inne podmioty prawne – pozostaje czekać. Wdrażanie tego rozporządzenia i realny zasięg pilotażu będą najlepszą wskazówką, na jaką ocenę zasługuje podpisane 29 kwietnia rozporządzenie i czy rozwiązuje problem, jakim jest słaba dostępność do antykoncepcji awaryjnej (zwłaszcza niepełnoletnich, ale mogących legalnie uprawiać seks) kobiet, czy też przynosi ze sobą kolejne problemy, które Ministerstwo Zdrowia (jak to rządzący nie tylko w tej chwili mają w zwyczaju) zacznie bohatersko rozwiązywać.
Stan na dziś: rozporządzenie wchodzi w życie, 1 maja rusza program pilotażowy, ale ponieważ najpierw apteki (chętne) muszą podpisać umowy, kobiety odczują zmianę najwcześniej, zapewne, za kilkanaście dni (zakładając, że podpisywanie umów będzie przebiegać sprawnie, czyli nie tak, jak umów na szczepienia przeciw grypie jesienią 2023 roku).