Po tygodniach napięć, manifestacji i wielogodzinnych rozmów z przedstawicielami resortu, Ogólnopolski Związek Zawodowy Pielęgniarek i Położnych podpisał porozumienie z Ministerstwem Zdrowia. Wynagrodzenia pielęgniarskie mają wzrastać po 400 zł przez cztery lata.
Obiecana wrześniowa podwyżka nie będzie jednak dotyczyła całego środowiska pielęgniarskiego. Nie obejmie pielęgniarek pracujących w podstawowej opiece zdrowotnej. Te mogą liczyć na wzrost płac dopiero od stycznia przyszłego roku.
Takie postawienie sprawy podzieliło środowisko, które słusznie podnosi argument, że wszystkie pielęgniarki zasługują na podwyżki i wszystkie ich potrzebują. Nie można dzielić pielęgniarek na lepsze, którym się już należy i gorsze, które mają czekać do stycznia. Nie wiadomo, jak będzie wyglądać sprawa podwyżek dla pielęgniarek na kontrakcie, świadczących usługi dla podmiotu mającego kontrakt z NFZ.
Zastrzeżenia budzi także forma prawna wprowadzenia wynegocjowanego rozwiązania. Środowisko obawia się, że uregulowanie kwestii podwyżek mocą rozporządzenia skończy się tym, że rząd sceduje realizację porozumienia na NFZ, który całkiem po prostu nie będzie miał środków finansowych, by zwiększyć kontrakty dla świadczeniodawców. To z kolei może spowodować powtórkę problemów związanych z tzw. ustawą 203, której zobowiązania szpitale spłacają do dziś.
Pracodawcy RP podkreślają, że delegacja ustawowa nie daje prawa ministrowi zdrowia do regulacji wynagrodzenia żadnej grupy zawodowej. Ważny to argument w kontekście sejmowej wypowiedzi wiceministra zdrowia Cezarego Cieślukowskiego, że za politykę płacową placówek medycznych odpowiadają ich dyrekcje.
Minister Marian Zembala, przemawiając do pielęgniarek podczas ich ulicznej manifestacji, powiedział, że zaproponuje im rozwiązanie, które jest „rozważnym kompromisem, jak w porządnej rodzinie”. Rodzina, którą tworzy całe pielęgniarskie środowisko bez wątpienia jest porządna. Pytanie, czy zaproponowane rozwiązanie jest równie przyzwoite…