Czy pamiętacie stary thriller o potworze Frankensteinie? Doktor Frankenstein stworzył ze szczątków martwych ludzi potwora. Przerażony swoim czynem uciekł, a potwór wyruszył w pościg za swoim stwórcą, żeby zemścić się za to, że powołał go do życia.
To co się dzieje dziś z decydentami w ochronie zdrowia przypomina mi ten stary thriller. Potwór Frankenstein czyli system dopadł już pacjentów, przeczołgał lekarzy a teraz dobiera się do swoich twórców – ministrów, wiceministrów, prezesów centrali czy oddziałów NFZ. Uwikłani w podejrzenia wywierania wpływu na proces kontraktacji świadczeń stają się ofiarami tego, co swoimi rękami stworzyli. Tracą posady i reputację. Za sprawą kontraktacji czyli rozdziału bardzo ograniczonych środków w warunkach silnej presji świadczeniodawców.
Każdy chce się teraz zajmować kontraktacją świadczeń. Robią to już nie tylko powołani do tego dyrektorzy oddziałów NFZ, ale także prezesi centrali NFZ i wiceministrowie, którzy nie mają tego w zakresie swoich zadań. Ba, nawet sam Premier stał się ekspertem w tej ostatnio modnej dziedzinie. Z sukcesem podwyższył kontrakt klinice Budzik. Podobno po tej interwencji do Kancelarii Premiera napłynęło wiele podań w sprawie załatwienia kontraktu NFZ innym klinikom.
Skomplikowane, ale niegdyś przestrzegane żelazne zasady kontraktacji świadczeń stały się swoją własną karykaturą. Dla nikogo nie ulega już wątpliwości, że kontrakty przyznaje się dziś po uważaniu. Niczym się to nie różni od systemu budżetowego z zeszłej epoki – każdemu po uważaniu albo o wskaźnik inflacji więcej niż przed rokiem. Może niedoskonały ale misternie budowany, oparty na dobrze zdefiniowanych kryteriach i zasadach system rozdziału środków na zdrowie zawalił się jak domek z kart.
Najtrudniejsza jest sytuacja dyrektorów oddziałów NFZ. Cokolwiek zrobią w sprawie kontraktów źle zrobią. Albo zostaną za jakiś czas zwolnieni w wyniku kontroli NIKu albo zaraz przez bezpośredniego przełożonego z centrali, który ma inne poglądy na rozdział środków na leczenie w ich województwie.
Załatwianie kontraktów stało się cenionym zajęciem. To załatwianie kontraktów to chyba ostatni biznes jaki jeszcze można zrobić na służbie zdrowia, zanim się całkiem zawali. Prowizja musi być wysoka skoro opłaca się ryzykować stanowiskiem.
System kontraktacji się skompromitował i pogrążył decydentów. Publikacja raportu NIK w tej sprawie ujawnia bolesną prawdę. W komisjach konkursowych nikt nie pilnuje interesów pacjentów. Nie ma też skutecznego społecznego nadzoru nad procesem konkursu ofert. Po raz kolejny wyjęcie obszaru zdrowia spod społecznego nadzoru obija się czkawką administracji publicznej. Kto ma się więc zająć rozdziałem skąpych środków na leczenie przy morzu potrzeb? A może należy to zorganizować najprościej jak tylko można – kontraktacją świadczeń dla siebie powinien zająć się sam pacjent. On nie ulegnie pokusie gorszego wyboru. Na pewno nie zakontraktuje swojego leczenia w klinice, której nie ma. Na pewno nie będzie się chciał leczyć tam, gdzie kiepsko leczą, tam gdzie kiepski sprzęt czy tam, gdzie go źle traktują. Nie zakontraktuje leczenia w zadłużonym szpitalu albo tylko dlatego, że szpital to jedyny pracodawca w okolicy. Pacjent będzie szukał zaspokojenia swoich potrzeb – skuteczności, bezpieczeństwa, dostępności i niskich kosztów. Nikt nie dokona w imieniu pacjenta lepszego wyboru, gdzie się leczyć niż sam pacjent. Czas, żeby to pacjent stał się ekspertem od kontraktacji. Albo bezpośrednio poprzez wybór świadczeniodawcy, za którym pójdzie finansowanie albo przynajmniej przez udział przedstawicieli pacjentów w komisjach konkursowych. Wtedy ministrowie i prezesi będą mogli spać spokojnie, bo będą na swoich stanowiskach bezpieczni od pokus.
Piszę, żeby zdążyć przed pokazaniem tajemniczego pakietu kolejkowego przez ministra Arłukowicza. Panie Ministrze, niech Pan pamięta, powierzenie kontraktowania pacjentom to najlepszy sposób na pozbycie się w Polsce kolejek. Od zaraz. Pacjent raczej nie zakontraktuje swojego leczenia tam, gdzie jest długa kolejka. Zakontraktuje nogami oczywiście.