Wśród zarządzających szpitalami pojawiają się głosy, że to jakiś anachronizm, nienowoczesne i niepotrzebne, bo zburzy to co już udało się ogarnąć. Przecież są normy kontraktowe – mówią inni. A na spotkaniu w Ministerstwie Zdrowia po dwóch miesiącach oczekiwania zamiast przymiarki do norm minimalnego zatrudnienia w przeliczeniu na pacjenta zaprezentowano w atmosferze lekkiego zamieszania - liczba lekarzy w Polsce przypadających, uwaga… na komórkę (nie w sensie biologicznym, choć to w sumie Ministerstwo Zdrowia).
Kwadratura koła albo koło, tylko że błędne, w którym nie tylko zamieszkano, ale zdążono się dobrze umeblować? Wszystko to działa - do pierwszej tragedii.
Rozmawiałam kiedyś z doświadczonym lekarzem, który obsługiwał niewielki SOR i był tam sam. Wszyscy wiedzieli, że to za małe zabezpieczenie, ale jak to u nas… jakoś to będzie. No i nie było. Jeden pacjent się zatrzymał w poczekalni, a drugiego właśnie przywiozła karetka. Dzieci w wyliczance w takim momencie mówią „i wybieraj kogo chcesz”. Tylko, że tu - to nie jest śmieszne. Inny opowiadał, że nie chce brać tego dyżuru za nic, bo ma do ogarnięcia osiemdziesięciu pacjentów i to wcale nie sanatoryjnych. Lekarz miewa (celowo nie piszę, tu „ma") wybór, ale nie chciałabym być tam pacjentem.
Normy minimalnego zatrudnienia powinny być choćby po to, żeby znać granice bezpieczeństwa. Powinny być dostosowane do realiów na przykład specjalizacji, referencyjności szpitala, trybu nocnego i dziennego, oddziału zabiegowego i niezabiegowego.
Powinny być dla bezpieczeństwa nas wszystkich. I pacjentów, i lekarzy, i całego zespołu terapeutycznego.
U pielęgniarek są normy zatrudnienia i nikt ich nie respektuje? – wyraźnie grupie zawodowej to nie przeszkadza, bo normy prawne są po to, aby je respektować. Nie będzie się opłacać wielu placówkom i pogorszą wynik finansowy – medycyna to ta jedyna z niewielu dziedzin, w której powinno się leczyć jak najefektywniej finansowo, ale nigdy nie schodzić poniżej zagrażającego bezpieczeństwu i pacjenta i medyka poziomowi. W wielu krajach tego nie ma. To prawie jakby ktoś z panem Henry Fordem, który jako pierwszy wprowadził linię produkcyjną i zrewolucjonizował rynek motoryzacji - prowadził rozmowę, że w żadnym kraju nikt nie produkuje samochodów seryjnie. Normy wprowadza się tam, gdzie istnieje domniemanie zaniżania jakości produktu. Skoro produkty, które konsumujemy i używamy mają normy zabezpieczające nasze zdrowie i życie, dlaczego tam, gdzie nasze życie i zdrowie jest istotą, celem i sednem działania - tak wielu, tak bardzo ich nie chce?