Czy uda się fortel, którego Ministerstwo Zdrowia chce użyć jesienią, aby bez większych awantur ominąć okres zawierania kontraktów na następne lata, zobaczymy za kilka miesięcy. Piszę „fortel”, bo jak inaczej określić pomysł Ministerstwa Zdrowia zawarty w projekcie nowelizacji ustawy o działalności leczniczej skierowanym tego lata do konsultacji społecznych?
Polega on w skrócie na tym, że wszystkie umowy ze świadczeniodawcami obowiązujące w dniu wejścia w życie nowelizacji, a stanie się to zapewne jesienią, będzie można przedłużyć do końca 2015 r. bez przeprowadzania konkursu. W uzasadnieniu do projektu Ministerstwo napisało, że w związku z kończącym się w tym roku okresem obowiązywania dużej liczby umów istnieje realne zagrożenie, iż NFZ nie zdąży ukończyć procesu zawierania nowych umów przed 1 stycznia 2014 r. Pretekstem do takiego postawienia sprawy jest przewidziana w projekcie zmiana dotycząca odwołań świadczeniodawców od rozstrzygnięć komisji konkursowej. Do tej pory, zgodnie z zasadą dwuinstancyjności, odwołania rozpatrywał prezes NFZ. Po nowelizacji będzie to robił dyrektor oddziału wojewódzkiego NFZ. Tego samego, które konkurs przeprowadzało.
Ministerstwo wymyśliło, że reorganizacja w oddziałach wojewódzkich będzie na tyle absorbująca ich pracowników, iż nie dadzą sobie rady ze sprawnym przeprowadzeniem konkursów. Czy tak będzie w istocie? Nie sądzę. Przecież sprawy odwołań będą prowadzić inni pracownicy niż zasiadający w komisjach konkursowych. Ponadto, pomijając kuriozalność samego pomysłu, żeby odwołanie było rozpatrywane w ramach tej samej instancji, to raczej usprawni on proces poprzedzający zawieranie umów. Skróceniu ulegnie czas postępowania odwoławczego. I co najważniejsze: wszystko się będzie działo w jednym gmachu i w ramach jednej instytucji.
O co więc może chodzić? Odpowiedź jest chyba zawarta w dacie, do której mają być przedłużone umowy, czyli 31 grudnia 2015 r. Na koniec 2015 r. będziemy już po całej serii wyborów, które odbędą się w najbliższych dwóch latach: europejskich, samorządowych
i prezydenckich. Ostatnie będą wybory do Sejmu jesienią 2015 r. Chodzi o to, aby na okres powyborczy przesunąć prawdopodobny wielki konflikt, jaki wybuchnie przy kontraktowaniu świadczeń na następne lata. I na tym zależy rządzącym. Nie muszę chyba wyjaśniać dlaczego. Z tego też, a nie przeprowadzonych reform, będzie rozliczany minister zdrowia.
To, że konflikt będzie, staje się coraz bardziej oczywiste. Znowu narasta nierównowaga między stroną przychodową a kosztową sytemu ochrony zdrowia. Kłopoty finansów publicznych nie ułatwiają sytuacji. Szpitale i przychodnie muszą jednak leczyć pacjentów, a ci chorują niezależnie od cykli ekonomicznych w gospodarce.
Powodzenie fortelu zależeć będzie od postawy dyrektorów szpitali. Oni będą musieli wyrazić zgodę na przedłużenie umów. Pewno dla niektórych może być to propozycja nie do odrzucenia. Ale mamy już coraz więcej sygnałów, że cierpliwość dyrektorów zaczyna się kończyć i otrzymują poparcie swoich samorządowców. Kilka szpitali psychiatrycznych na Dolnym Śląsku nie czekało na nowy konkurs i rozwiązało umowy z NFZ, uznając słusznie, że warunki finansowe są nie do utrzymania. Co zatem robić? Odłożenie problemu nie jest jego rozwiązaniem. A na dodatek może się nie udać. Lepiej, gdyby w tym trudnym dla wszystkich czasie NFZ zaciągnął kredyt lub pożyczkę i przedstawił świadczeniodawcom rozsądne warunki finansowe nowych umów. W ten sposób możemy uniknąć tego, czego nikt nie chce.