Zastanawiałem się o czym napisać w związku z 85. rocznicą wybuchu II Wojny Światowej i stąd ten dziwny tytuł. Otóż w przedwojennej Polsce oprócz regularnego wojska były formacje przysposobienia wojskowego zwane właśnie „Krakusami”. Były to formacje złożone z ochotników, którzy z różnych powodów do wojska nie zostali powołani lub zostali z niego zwolnieni, którzy często musieli się wyposażyć na własny koszt i ćwiczyć popołudniami lub w niedziele. Taka formacja powstała na początku lat 30. również w Gdyni i był to szwadron kawalerii, co oznaczało, że „Krakus” musiał jeszcze posiadać konia i z nim ćwiczyć.
Gdy dzisiaj słyszymy o trudnych decyzjach Ukraińców dla których wybiła godzina próby i muszą ryzykować i często tracić życie w obronie swojej (ciągle świeżej) niepodległości to warto wspomnieć, że w 1939 roku Polacy stający do obrony byli w podobnej sytuacji (niedawno uzyskanej niepodległości) urodzeni na terenach należących wcześniej albo do Niemiec, albo do Rosji albo do Austro-Węgier.
Szwadron „Krakusów” był jedyną kawalerią w obronie Gdyni i jedynym pododdziałem wyróżnionym za dzielność w przedśmiertnym rozkazie dowódcy obrony pułkownika Dąbka. Poddali się już po jego śmierci 19 września po wyczerpaniu amunicji wyparci na oksywską plażę.
Były wątpliwości, czy Niemcy uznają ich w ogóle za żołnierzy, czy też rozstrzelają jak obrońców Poczty Gdańskiej? Ale uznali i wysłali do Stalagu. Był wśród nich mój Ojciec Wiktor Jędrzejczak, Stalag V B Villingen, numer jeniecki 5752.