Skąpstwo według jednej z definicji zaczyna się wtedy, gdy pieniądz przejmuje władzę nad człowiekiem, bo staje się ważniejszy niż wszystko inne. Stąd biorą się działania, aby wydawać jak najmniej środków. Nawet kosztem ludzkiego zdrowia i życia.
Chyba nikt przy zdrowych zmysłach nie ma wątpliwości, że za fatalny stan ochrony zdrowia w Polsce spowodowany jej skrajnym niedofinansowaniem odpowiadają nie lekarze, a politycy. Politycy, którzy coraz częściej społeczeństwo stawiają w sytuacji zagrożenia zdrowia i życia. Wielomiesięczne kolejki do lekarzy i niektórych badań, to przecież nie wina lekarzy, lecz polityków, którym brakuje pomysłów na zwiększenie finansowania jednego z najgorzej opłacanych systemów ochrony zdrowia w Europie.
Szczytem hipokryzji decydentów jest to, że osoby reprezentujące instytucje odpowiedzialne za ochronę zdrowia średnio kilka razy w miesiącu wygłaszają hasła dotyczące chęci pomagania chorym oraz kierują apele do lekarzy celem pokazania społeczeństwu, że walczą o to, by w ochronie zdrowia było jak najlepiej. W rzeczywistości kłapią jedynie gębami, ignorując potrzeby zdrowotne chorych i prowadząc nieczystą grę, bo winę za fatalnie działający i skrajnie niedofinansowany system przy pomocy często nieetycznych mediów starają się przerzucać na lekarzy. Bez kozła ofiarnego, jakim stali się pracownicy sektora ochrony zdrowia, chwiejące się przedwyborcze słupki spadłyby zupełnie na łeb, na szyję. Przepełnione polityczną hipokryzją apele do poczucia wartości i etyki oraz przedstawiania w mediach tych „złych” lekarzy jak na razie doskonale się sprawdzają, co można zauważyć obserwując spadające zaufanie pacjentów do lekarzy.
Bezwzględnych polityków, którzy dbają jedynie o własne stołki, a w razie choroby z powodzeniem omijają wielomiesięczne kolejki, w rzeczywistości nie obchodzą problemy związane z dostępem do usług zdrowotnych przeciętnego Polaka. Szczytem bezczelności są obietnice szerszej dostępności do usług medycznych, lepszej ich jakości, czy większego poczucia bezpieczeństwa zdrowotnego, bez jednoczesnego zapewnienia środków finansowych niezbędnych do realizacji tych celów. Co więcej z każdym rokiem spada realne finansowanie procedur medycznych, bo nieproporcjonalnie do zwiększanych nakładów rosną koszty. Dzięki naszym ustawodawcom i biurokratom, prawdziwa medycyna, w której centrum zainteresowania był pacjent, dawno odeszła do lamusa. Obecnie najważniejsza stała się jednostka chorobowa, za którą można uzyskać choć częściowy zwrot kosztów, jakie szpital poniósł na leczenie chorego. Co dziwniejsze, pomimo, że pacjent choruje na kilka chorób, z ich powodu jest diagnozowany i przyjmuje leki stosowane w leczeniu każdej z nich, NFZ w ostatecznym rozliczeniu płaci tylko za jedną jednostkę chorobową. Ot, doskonałości systemu JGP... Złośliwi twierdzą, że idąc tym tropem, obecnym parlamentarzystom nie powinno się wypłacać miesięcznych diet, ale płacić jedynie za udział w jednym z najdłużej trwających posiedzeń sejmowych, uznając pozostałe za zupełnie nieistotne.
Niestety medycyna w Polsce uległa wielkiemu wypaczeniu, a relacje lekarz-pacjent, niegdyś holistyczne, czyli zorientowane na całokształt osoby pacjenta, stały się relacjami „JGP-somatycznymi”, czyli zorientowanymi na jednostkę chorobową, która zapewnia odpowiednią punktację i środki z NFZ. Środki często znacznie niższe od rzeczywistych kosztów diagnostyki i leczenia pacjentów ponoszonych przez szpitale. Pacjent z podmiotu przez absurdalne urzędnicze przepisy uległ bezdusznemu uprzedmiotowieniu. 15 minutowe wizyty w poradniach „na NFZ” są jedynie karykaturalną formą tego jak powinna wyglądać prawdziwa wizyta w poradni. Lekarze zamiast zebrać dokładny wywiad chorobowy i zbadać pacjenta, przez większą część wizyty sprawdzają poziomy refundacji leków oraz zajmują się wypełnianiem niepotrzebnych stert dokumentów. Mówiący o swoich problemach i dolegliwościach pacjent jest jedynie „dodatkiem” do papierów i elektronicznych formularzy, które muszą być w odpowiedni sposób wypełnione, bo inaczej lekarz może zapłacić karę. Nic dziwnego, że spada zaufanie do lekarzy, skoro lekarz „współpracujący” z NFZ nie ma czasu, aby znad zapisków w karcie pacjenta i wklepywanych w komputer procedur, choć na chwilę podnieść głowę i nawiązać bezpośredni kontakt wzrokowy ze swoim pacjentem. Chyba każdy z nas takie podejście interpretowałby, jako brak zainteresowania i ignorancję. A co z lekarską empatią? O tym większość polskich pacjentów może jedynie pomarzyć. Lekarze nie walcząc skutecznie o godne wykonywanie zawodu stali się zakładnikami chorej polityki, a pacjenci? Oni w opinii rządzących i „niezależnych” mediów są ofiarami bezdusznych lekarzy. Niestety, w rzeczywistości stali się ofiarami bezdusznego systemu, w którym lekarską przysięgę Hipokratesa zastąpiła odgórnie narzucona „optymalizacja systemu” - polegająca na maksymalizacji ilości jakościowo kiepskich porad i hospitalizacji, przy jednoczesnej minimalizacji wydatków na zdrowie chorych. Na szczęście, cierpliwość coraz bardziej zmęczonych patologicznym systemem przepracowanych lekarzy i sfrustrowanych oraz rozczarowanych polityką pacjentów powoli się wyczerpuje. Czara goryczy przelewa się nieubłaganie….