Zdarza się nieraz w meczach piłki nożnej, że któryś z zawodników tak się zapamięta w dryblowaniu, że w końcu się pogubi i straci piłkę. Mówi się wtedy, że piłkarz „się zakiwał”. Niekiedy taki piłkarz „zakiwa się” tak mocno, że pomylą mu się kierunki i strzeli gola nie przeciwnikowi, ale do własnej bramki. Takie coś zdarzyło się – moim zdaniem – prezesowi PiS.
Niedawno ogłosił on kolejne punkty programu wyborczego PiS, określone mianem „hattricku Kaczyńskiego”. Głównym jego elementem jest podniesienie płacy minimalnej do 2600 zł już w roku przyszłym i do 4000 złotych w roku 2024. Uzasadniając te decyzje prezes PiS stwierdził: „my odrzucamy postkolonialną koncepcję Polski jako kraju taniej siły roboczej”. Zgodnie z taką koncepcją postępują - zdaniem prezesa PiS – firmy zagraniczne działające w Polsce, ale też wielu polskich przedsiębiorców. Miał więc to być silny „strzał” do ich bramki. Okazał się jednak samobójem. Nikt bowiem w Polsce nie stosuje na taką skalę „postkolonialnej” polityki wyzysku pracowników jak polskie państwo wobec pracowników dla których jest bezpośrednim lub pośrednim pracodawcą. Najniższe pensje w kraju były „od zawsze” w ochronie zdrowia, pomocy społecznej, w wielu urzędach itp. Tak jest też dzisiaj, gdy decyzje w imieniu państwa podejmuje rząd RP utworzony przez Prawo i Sprawiedliwość.
Prezes PiS – jak można się domyśleć z jego licznych wypowiedzi – nie ma zbytniego zaufania do przedsiębiorców, zwłaszcza do ich uczciwości i lojalności wobec społeczeństwa i państwa. Rok temu na spotkaniu ze swoimi sympatykami stwierdził, że przedsiębiorcy muszą się dostosować do warunków ustalanych przez państwo (jak wysokość składki na ZUS, podatków, pensji minimalnej), a „jeżeli ktoś nie jest w stanie prowadzić działalności gospodarczej w takich warunkach, to znaczy, że się po prostu do niej nie nadaje” . I znowu pan prezes nie zauważył, że strzelił do własnej bramki. Jak podano w ostatnich dniach, ponad 90 % szpitali powiatowych w Polsce zakończyło pierwsze półrocze 2019r ze stratą (nota bene rok 2018 był pod tym względem tylko nieco lepszy). Dyrektorzy szpitali stwierdzili, że jeszcze nigdy ich sytuacja finansowa nie była tak zła, a owo pogorszenie wiążą z warunkami ustalonymi przez państwo, jak: zasady funkcjonowania tzw. sieci szpitali, wzrost płacy minimalnej, wzrost wynagrodzeń w niektórych zawodach. Jeśli by zatem zastosować do nich „receptę” prezesa PiS, należałoby stwierdzić: jeśli szpitale te nie są w stanie prowadzić swojej działalności w warunkach ustalonych przez państwo, to po prostu się do tego nie nadają i powinni tej działalności zaprzestać. Czy to oznacza, że mamy zlikwidować ponad 90% szpitali powiatowych w Polsce (a pamiętajmy, że w prawie połowie powiatów rządzi Prawo i Sprawiedliwość, które mianuje dyrektorów szpitali)?
W rzeczywistości sytuacja jest jeszcze bardziej skomplikowana. W warunkach ustalonych przez państwo nie potrafią bowiem prowadzić działalności (bez zadłużania się) nie tylko szpitale powiatowe, ale także lecznice podległe bezpośrednio rządowi (przedstawicielowi rządu w osobie ministra zdrowia), jak szpitale kliniczne czy instytuty (np. Dziecięcy Szpital Kliniczny w Warszawie zadłużony jest na chyba pół miliarda i nie widać nadziei aby miało się to zmienić). Kto w tym przypadku „nie nadaje się” do prowadzenia swojej działalności: minister zdrowia? A może nie nadaje się cały rząd, który tak ustala te warunki, że sam nie potrafi się do nich dostosować? I to był trzeci strzał prezesa PiS do własnej bramki. Prawdziwy hattrick Kaczyńskiego.