Gdy nie ma chleba, politycy zawsze mają w zanadrzu igrzyska, czyli – reformy i zmiany systemowe. Te są ze wszech miar pożądane, ale od lat najtęższe głowy w systemie przekonują, że aby zadziałały skutecznie, nie mogą być „zamiast”. Zwiększanie nakładów, poszukiwanie nowych, stabilnych źródeł finansowania systemu (niekoniecznie budżetowych, bo te są jak pstry koń, na którym łaska premierów jeździ) znacząco zwiększyłyby nie tylko prawdopodobieństwo sukcesu, ale i wiarygodność polityków co do intencji wobec ochrony zdrowia. Bo trzeba sobie powiedzieć jasno, to co my chcemy zrobić (konsolidacja, koordynacja, kompleksowość, odwrócenie piramidy świadczeń etc.) – w wielu innych systemach jest normą. Systemach europejskich, oczywiście – bo tylko z tymi jest sens się porównywać. Gdy minister zdrowia podczas Europejskiego Kongresu Gospodarczego przekonywała, że polski system publiczny nie ma się czego wstydzić, jeśli chodzi o ofertę świadczeń zdrowotnych i jako punkt odniesienia podała Stany Zjednoczone, niejeden ekspert zapewne cicho (lub nie) jęknął. Gdzie Rzym, gdzie Krym…
Inne kraje mają więc systemy bardziej niż polski oparte o opiekę koordynowaną (co również oznacza, że pacjent niekoniecznie może oczekiwać konsultacji specjalisty, a nawet lekarza GP), mają skonsolidowane i trudniej dostępne szpitalnictwo, mają szerszą (albo w ogóle jakąś) ofertę opieki długoterminowej, pacjentom oferują znacząco lepszy dostęp do innowacyjnych terapii lekowych – i wydają (średnia dla UE) na ten cel 8 proc. PKB. Polska będzie próbować udowadniać, że można to zrobić przynajmniej o 40 proc. taniej.
Niezwykle interesujący w tej sprawie będzie niewątpliwie głos ekspertów, których minister zdrowia w ubiegłym tygodniu powołała do zespołu ds. zmian systemowych. Czy podpiszą się pod bezkosztową wizją zmian (naturalny wzrost nakładów na zdrowie, bez wyraźnego zwiększenia odsetka PKB wydawanego na ten cel, nie może być traktowany jak zwiększanie nakładów, podobnie nie może być tak traktowany zastrzyk gotówki z KPO, który w lwiej części pochłoną, słusznie skądinąd, wydatki na infrastrukturę)? Czas przyniesienie odpowiedź, ale czas – w polityce – ma to do siebie, że znika jeszcze szybciej niż pieniądze. Nie tylko w zdrowiu.