Jak wiadomo, jednym ze zjawisk obecnych w Stanach Zjednoczonych są tzw. „Polish jokes”, czyli dowcipy o Polakach, najkrócej mówiąc opisujące naszą głupotę. Najchętniej opowiadają je Amerykanie pochodzenia irlandzkiego. I taki właśnie Amerykanin, gorliwy katolik, gdy tylko dowiedział się, że Karol Wojtyła został wybrany papieżem bardzo podniecony postanowił się podzielić tą informacją. Wtargnął na salę, w której obywało się właśnie posiedzenie i przerwał je wykrzykując „we have a Polish Pope!”. Sala uznała to za kolejny jego Polish joke i wybuchła śmiechem. „This is true! This is true! Prawie płakał, a sala dalej się śmiała. A to jednak była prawda. Prawda, która przesunęła Polaków o kilka miejsc w górę w hierarchii narodów. Polaków, którzy wtedy w Stanach byli wzmiankowani tylko jako ci, którzy albo Żydów wyganiali albo mordowali. Dopiero ten wybór spowodował wielki napływ informacji, która zaczęła zmieniać tę narrację. I po raz pierwszy skierował uwagę świata na kraj nad Wisłą, jako kraj, w którym mogą się rodzić wybitni ludzie.
Jan Paweł II był Polakiem, który w jakiejkolwiek światowej hierarchii dotarł najwyżej i który miał największy wpływ na ten świat. Wpływ na ogół dobry i lepszy od wielu innych na tym poziomie władzy światowej.
Gdyby Karol Wojtyła był świętym (w świeckim rozumieniu tego słowa), czyli człowiekiem zawsze stojącym po stronie człowieczego dobra to by umarł jako uwielbiany proboszcz którejś z podkarpackich wiosek, a nie jako kardynał i papież. Po prostu, w hierarchii mogą awansować tylko ci, którzy przestrzegają reguł w niej obowiązujących w danym czasie i działają w interesie tej hierarchii. Którzy radzą sobie w konkurencji i walce o władzę z wszystkimi tego atrybutami. Wszystkie zarzucane mu czyny wynikały z obowiązujących w tej hierarchii zasad, obowiązujących w dodatku od stuleci. Zasad, z dzisiejszego punktu widzenia strasznych. Ale ich ówczesne przestrzeganie było warunkiem, było ceną jego późniejszego światowego sukcesu.
Sukcesu, którego część spłynęła na każdego z nas.