Pojęcie „kapitalizm kompradorski” spopularyzował znany publicysta Stanisław Michalkiewicz. Nazwał on tak ustrój społeczno-gospodarczy, który mamy w Polsce od 25 lat. Pozornie jest to ustrój wolnorynkowy (kapitalizm), gdzie funkcjonuje wolna konkurencja, wolne ceny i dominuje sektor prywatny w gospodarce. W rzeczywistości ten „kapitalizm” jest jedynie dla wybranych, którzy mają dobre układy z ludźmi władzy i których władza dopuści do rynku. Ustrój ten zapoczątkowano jeszcze w PRL, kiedy to niektórym ludziom, najczęściej powiązanym ze służbami specjalnymi, pozwolono tworzyć najpierw tzw. przedsiębiorstwa polonijne, później różnego rodzaju „joint ventures”, a w końcu uwłaszczyć się za bezcen na majątku przedsiębiorstw państwowych. Kolejne regulacje prawne utrudniające wejście na rynek nowych podmiotów, rozliczne koncesje, pozwolenia i inne wymogi oraz faktyczne działania urzędnicze powodują, że dobrodziejstwa „kapitalizmu” i wolnej ekonomii są w Polsce dostępne jedynie dla ograniczonego kręgu osób, powiązanych z władzą i władzy odwdzięczających się. Złem takiego ustroju jest nie tylko zmniejszenie możliwości rozwoju państwa, nadmiernie wysokie ceny, niezasłużone bogacenie się ludzi uprzywilejowanych i spychanie na margines znacznej części społeczeństwa ale także – zohydzenie prawdziwego wolnego rynku w oczach ogółu społeczeństwa i niebezpieczny „przechył na lewo” w oczekiwaniach społecznych.
Od paru tygodni jest w Sejmie rządowy projekt zmiany ustawy o świadczeniach zdrowotnych finansowanych ze środków publicznych. Projekt ten jest reklamowany jako element pakietu „onkologiczno- kolejkowego”, ale jego główna część dotyczy funkcjonowania Narodowego Funduszu Zdrowia oraz organizacji systemu publicznej ochrony zdrowia jako całości. Proponowane zmiany idą w kierunku - jeszcze większej niż dotychczas - centralizacji zarządzania Funduszem i całym systemem. Fundusz stanie się – de facto – częścią administracji państwowej i będzie bezpośrednio podporządkowany ministrowi zdrowia, który samodzielnie powoła prezesa Funduszu oraz dyrektorów wszystkich wojewódzkich oddziałów, a nawet członków rad społecznych, będących „reliktem” po planowanej dawniej samorządności kas chorych. Zmieni się też sposób kontraktowania i finansowania świadczeń. Kontraktowanie będzie - jeszcze bardziej niż dotychczas - uzależnione od decyzji urzędników. Ogólne warunki kontraktów ustali teraz arbitralnie minister zdrowia (dotychczas były one wynikiem negocjacji NFZ z reprezentatywnymi organizacjami świadczeniodawców). Zamiast konkurencji między świadczeniodawcami będą „mapy potrzeb zdrowotnych” dla województw, ustalane przez urzędników. Na podstawie tych map Fundusz stworzy „plan zakupów” świadczeń. Wojewoda zyska prawo do opiniowania tworzenia nowych placówek medycznych w danym województwie lub znaczących inwestycji w zakładach już istniejących. Bez takiej pozytywnej opinii zakład nie będzie miał szansy na kontrakt z Funduszem.
Powstanie zatem system, w którym rządzący arbitralnie rozdzielą pieniądze przeznaczone na ochronę zdrowia do tych zakładów do których zechcą i w takiej ilości w jakiej zechcą. Rządzący zdecydują również jaki zakład będzie mógł się rozwijać i jaki nowy będzie mógł powstać. Jednocześnie jednak rządzący nie rezygnują wcale z procesu przekształcania szpitali w spółki prawa handlowego i z ich prywatyzacji (pozwalając samorządom na sprzedaż większości udziałów szpitala). Nietrudno sobie zatem wyobrazić sytuację, że za parę lat wybrani przez władze prywatni właściciele szpitali otrzymają – zgodnie z mapą potrzeb zdrowotnych i planem zakupów – wieloletnie kontrakty na udzielanie świadczeń zdrowotnych, finansowanych ze środków publicznych. Będą to kontrakty „gwarantowane” i niezagrożone dopóki rządzący nie zmienią „mapy potrzeb zdrowotnych” i nie zezwolą na inwestycje lub powstanie nowych zakładów. W ten sposób strumień pieniędzy publicznych zostanie skierowany dokładnie tam, gdzie „powinien”, a system będzie na pozór systemem rynkowym. Nietrudno też sobie wyobrazić, że właściciele szpitali dopuszczeni przez władzę do rynku świadczeń zdrowotnych zechcą się tej władzy odpowiednio odwdzięczyć.
Tak właśnie działa „kapitalizm kompradorski”, zwany również „kolesiowskim”. Najwyraźniej system polskiej publicznej ochrony zdrowia dryfuje - albo jest zdecydowanie popychany - w tym kierunku.
felieton ukazał się w Medycynie Praktycznej http://www.mp.pl/