Z jednej strony bagatelizowali oni problem („skoro jest większy przychód, to i zadłużenie musi być większe”), z drugiej wskazywali, że głównym powodem zadłużenia jest złe zarządzanie szpitalami. Niekiedy dawali też dobre rady co dyrektorzy powinni robić, aby „optymalizować koszty” (np. likwidować małe porodówki, łączyć oddziały, koordynować ich działania, łączyć szpitale itp.)
……
Gdyby historię gospodarki PRL sprowadzić do „wspólnego mianownika”, to byłaby to historia bezustannych, ale i bezowocnych wysiłków podejmowanych w celu uczynienia z socjalistycznych przedsiębiorstw podmiotów efektywnych, wytwarzających dobra wysokiej jakości i w takiej liczbie, która by zaspokoiła oczekiwania społeczne.
Dlaczego tak się działo? Odpowiedź jest prosta i powszechnie znana: Komuniści z założenia odrzucili mechanizmy rynkowe, prywatną własność i „działanie dla zysku” jako elementy zwalczanego „kapitalizmu”. Problem w tym, że te zwalczane elementy były jednocześnie (i są nadal) najlepszym sposobem uczynienia z przedsiębiorstw podmiotów efektywnych, wytwarzających dobra wysokiej jakości i w takiej liczbie, która by zaspokoiła społeczny popyt. To tak, jakby ktoś wyrzucił klej i próbował kleić „na ślinę”.
Dzisiaj zupełnie podobnie mamy w publicznej ochronie zdrowia. Rządzący z założenia odrzucili mechanizmy rynkowe, działanie „dla zysku” i własność prywatną jako elementy – ich zdaniem - nie pasujące do misji, którą spełniać ma publiczne lecznictwo. Mimo tego rządzący rozumieją, że publiczne podmioty lecznicze muszą działać efektywnie, aby nie marnować skąpych środków przeznaczanych na ochronę zdrowia, muszą też oferować świadczenia wysokiej jakości i w takiej liczbie aby zaspokoić potrzeby chorych. Dlatego „historia” obecnej reformy ochrony zdrowia sprowadza się do tego, czym była historia gospodarki PRL: szukania jakichś innych sposobów skłonienia podmiotów leczniczych do optymalizacji kosztów, podnoszenia jakości świadczeń i wytwarzania ich w odpowiedniej liczbie. Skoro jednak same podmioty lecznicze nie mają bodźców (a po części i możliwości), aby te cele osiągać, musi być ktoś, kto im to narzuci w taki czy inny sposób. Rolę tę wziął na siebie zwłaszcza NFZ na czele ze swoim prezesem oraz minister zdrowia, a działania jakie podejmują są bliźniaczo podobne do tych, które podejmowali kiedyś komuniści w gospodarce. Są to apele do sumień i poczucia pełnionej misji dyrektorów zakładów oraz pracowników, różne „dobre rady”, szkolenia, bardziej lub mniej wyraźne groźby, a także „rewolucyjne” pomysły (w tym przypadku dotyczące kontraktowania świadczeń), które mają zasadniczo zmienić nastawienie „świadczeniodawców”. Panu prezesowi NFZ i ministrowi zdrowia życzę powodzenia w ich działaniach. Obawiam się jednak, że końcowy efekt będzie podobny, jak w przypadku klejenia „na ślinę”.