Rok temu o tej porze jechałem do Gorzowa. Pociągiem. Wojna w Ukrainie już trwała ale dla nas miała jedynie charakter telewizyjnych i gazetowych wiadomości. I oto na dworcu Warszawa Wschodnia ujrzałem widok niespotykany nigdy wcześniej setek kobiet z dziećmi leżących na ziemi na każdym wolnym miejscu. Kobiety były często elegancko ubrane z biżuterią, niekiedy nawet z niewielkim makijażem i w niczym nie przypominały „dżentelmenów”, których często ale raczej w pojedynczych ilościach można spotkać w tym miejscu. Potem kiedy jechałem pociągiem w towarzystwie takiej rodziny: babcia, matka i dwie córki poznałem tajemnicę wyglądu tych kobiet. Uciekając założyły, co miały najlepszego, najważniejsze rzeczy do siatki. W jedną rękę siatka, w drugą dzieciak i chodu, jak zaczęły spadać bomby. Jechały w nieznane, nie znały polskiego, jakiś znajomy miał je odebrać w Poznaniu, a jak go nie będzie to tam miały czekać, aby ktoś się nimi zajął.
Wymierające imperium zaczęło szczerzyć zęby i raptem okazało się, jak bardzo jest szczerbate. Jest szczerbate, ale tą resztą prawdziwych zębów jest ciągle gotowe zgotować wiele tragedii. Obcym i swoim. Jaki jest bowiem sens dla Rosji tego, że jakiś dwudziestokilkuletni Rosjanin zginie pod Ługańskiem? Może byłby wielkim odkrywcą, konstruktorem, może by miał dzieci, których tak Rosji brakuje? A tak użyźni ukraińską ziemię. Sobą.
Rosja mogła być wielka w rodzinie europejskich narodów. Zamiast tego ma twarz damskiego boksera. Pora, aby zaczęła się żalić: „kobieta mnie bije”!