Powody, dla których podjęto decyzję o takich zmianach są następujące: rosnące zadłużenie szpitali, „wyniszczająca konkurencja” między nimi, złe wykorzystanie „sił i środków”, słaba efektywność, niski poziom zarządzania itp.
Jakie ma być rozwiązanie tych problemów? Zcentralizować zarządzanie szpitalami i przekształcić je wszystkie w placówki państwowe z jednym właścicielem. Nie zdecydowano jeszcze w jaki sposób się to odbędzie czy przez specjalną agencję rządową powołaną w tym celu, czy może nawet przez NFZ albo na jakiejś innej drodze. Przy okazji – oczywiście – szpitale się też oddłuży, zrestrukturyzuje, skonsoliduje niektóre z nich, przeprofiluje działalność innych, polepszy kadrę zarządzającą na bardziej profesjonalną z powołanego w tym celu specjalnego „korpusu” menedżerskiego.
Będzie „duuużo” roboty. Mnóstwo ludzi znajdzie zajęcie, nie tylko z rządu, ale i z licznych grup eksperckich, doradczych, konsultingowych. Może nawet „wciągnie się” do tego dzieła jakichś działaczy związkowych, społecznych, samorządowych w specjalnie powołanych w tym cellu „komitetach sterujących”, mających odgrywać rolę „społecznego nadzoru” nad reformą. A ile roboty będą miały komisje sejmowe i posłowie, roztrząsający sprawy, na które i tak nie będą mieli wpływu, bo decyzje podejmie kto inny. Wyda się na tę „zabawę” mnóstwo pieniędzy, a na końcu „będzie nadal tak jak jest” – przynajmniej, jeśli chodzi o sposób funkcjonowania szpitali i publicznej ochrony zdrowia jako całości.
Ktoś powie, że jestem cyniczny, a może nie poważny, że sobie kpię? Nic z tych rzeczy. Ja po prostu obserwuję sytuację w publicznej ochronie zdrowia od niemal 30 lat, wyciągam wnioski i nie daję się wciągnąć w grę pozorów. Przez ostatnie 20 lat, czyli od czasu jedynej jak dotąd w miarę przemyślanej i spójnej reformy ochrony zdrowia, wszystkie kolejne „reformy” polegają przede wszystkim, jeżeli nie jedynie, na „zabawie w przekształcenia” organizacyjne i strukturalne istniejących podmiotów i instytucji. Najpierw powołano kasy chorych jako odrębnego, niezależnego od polityków i MZ, płatnika za świadczenia zdrowotne, nie będącego właścicielem szpitali, później kasy te zlikwidowano, zastępując je jedną ogólnopolską kasą zwaną NFZ, który później zcentralizowano i poddano bezpośredniemu nadzorowi ministra, przez co niemal wrócono do stanu pierwotnego. Teraz rozważa się wariant, że Fundusz będzie też właścicielem szpitali.
Przekształceniom organizacyjnym i prawnym ulegały również szpitale. Wraz z wprowadzeniem kas chorych, zmieniono status szpitali z jednostek budżetowych na tzw. samodzielne publiczne zakłady ochrony zdrowia (SPZOZ), później zdecydowano o ich komercjalizacji i wprowadzono zachęty do przekształceń w spółki handlowe (pamięta jeszcze ktoś o „przełomowej” akcji „ratujemy polskie szpitale?), później zdecydowano o dekomercjalizacji szpitali (nowa akcja: misja, a nie zysk), wymyślając, że trzeba je umieścić w sieci i opłacać ryczałtowo. Teraz znowu będziemy je przekształcać tym razem w podmioty państwowe, pewnie coś na wzór jednostek budżetowych, którymi były przed wprowadzeniem kas chorych.
Najciekawsze jest to, że wszystkie te zmiany, nawet idące dokładnie w przeciwnym kierunku prowadzone są z tych samych powodów (bo szpitale są źle zarządzane, bo zadłużają się, bo marnują „siły i środki”) i w tym samym celu. We wszystkich też tych przypadkach obowiązkowym elementem jest jakaś forma oddłużenia szpitali z budżetu państwa („tym razem na pewno po raz ostatni”) oraz powoływanie różnych instytucji, które mają te transformacje nadzorować lub przeprowadzać i sięganie po zewnętrzne firmy, pomagające w „restrukturyzacjach”. Wszystkie te „transformacje” oczywiście „wymagają czasu”, a na ich efekty trzeba „trochę poczekać” (2-3 -5 – 7 lat zależnie od ekipy, osoby ministra lub terminu najbliższych wyborów). Wszystkie one też – niestety - kosztują mnóstwo pieniędzy, które można by przeznaczyć po prostu na leczenie ludzi, czego się jednak nie robi. I tego najbardziej żal.
Krzysztof Bukiel 26 lutego 2021 r.