19 grudnia 2017 roku minister zdrowia przedstawił propozycję rozporządzenia, które oddaje dyrektorowi szpitala zupełną swobodę w organizowaniu dyżurów medycznych i – po części – pracy poradni przyszpitalnych oraz nocnej pomocy lekarskiej. Zgodnie z tym rozporządzeniem dyrektor będzie mógł teraz zdecydować, że np. na chirurgii będzie dyżurował ginekolog, a na neurologii i laryngologii internista, który jednocześnie będzie doglądał chorych na oddziale chorób wewnętrznych i „dochodził” do punktu nocnej pomocy lekarskiej. Państwo zatem „umyło ręce” od tego, w jaki sposób dyrektorzy szpitali zapewnią bezpieczeństwo chorych poza tzw. normalną ordynacją szpitala. Nie przejmuje się, czy dyrektor wyznaczy odpowiednią liczbę lekarzy, czy na każdym oddziale będzie kompetentny lekarz, czy bezpieczeństwo chorych nie będzie narażone. Najwyraźniej pan minister stwierdził, że dyrektor szpitala zrobi to lepiej niż zrobiłoby to państwo, wydając odpowiednie dyrektywy. Jest to rozwiązanie dokładnie odwrotne od tego, co dotychczas deklarowali przedstawiciele partii rządzącej, iż państwo najlepiej potrafi zatroszczyć się o bezpieczeństwo chorych, żadne tam rozwiązania rynkowe, prywatna inicjatywa czy indywidualna przedsiębiorczość. Pod tym hasłem „powrotu odpowiedzialności państwa za zdrowie obywateli” dokonywane były przecież wszystkie dotychczasowe zmiany takie, jak: „dekomercjalizacja” szpitali, wprowadzenie sieci szpitali oraz ograniczenie prywatnych podmiotów ochrony zdrowia (szpitali i AOS ) w systemie publicznej ochrony zdrowia.
Skąd więc nagle taki zwrot?
Sytuacja ta przypomina mi – z zachowaniem wszystkich proporcji – działania komunistów w ZSRR w rolnictwie. Zlikwidowano tam – jak wszyscy wiemy – indywidualne gospodarstwa rolne, zastępując je gospodarstwami państwowymi. Zrobiono to pod hasłem, że państwo lepiej, kierując się misją wyżywienia narodu, zapewni powszechny dostęp do żywności niż zrobiliby to chłopi (zwani pogardliwie kułakami) kierujący się egoizmem i chęcią zysku. Po jakimś czasie jednak, gdy kołchozom i sowchozom nie udało się zapewnić bezpieczeństwa żywnościowego nawet swoim pracownikom, pozwolono chłopom na zakładanie tzw. działek przydomowych. Kułactwa co prawda oficjalnie nie zrehabilitowano, ale jego wyższość w zaopatrzeniu ludzi w żywność de facto uznano. Ideologia, ideologią, ale ludzie musieli coś jeść.
Zupełnie podobnie (co do zasady ) postąpił teraz minister zdrowia. Kiedy zorientował się, że państwo nie jest w stanie zapewnić ciągłości pracy szpitali w sytuacji, gdy lekarze nie chcą pracować ponad siły i rezygnują z klauzuli opt–out, porzucił oficjalny przekaz rządu i oddał sprawę w ręce dyrektorów szpitali, nie ingerując w ogóle, w sposób w jaki oni to załatwią. Ideologia, ideologią, ale szpitale muszą przecież pracować bez przerwy.
A może lepiej byłoby w ogóle zrezygnować z ideologii i zastąpić ją pragmatyzmem? Chodzi przecież o zdrowie narodu. Czego życzę rządowi na nowy 2018 rok.