„Dziennik Polski” w artykule bije na alarm pytając, czy pielęgniarki i położne stracą pracę. Tracą lub mają dokładane obowiązki ponad swoje siły już od około 10 lat, wyłącznie z przyczyn ekonomicznych i braku określenia w przepisach szczególnych liczby pielęgniarek niezbędnych do zabezpieczenia opieki pacjentom. W marcu 2013 roku po spotkaniu z Premierem Donaldem Tuskiem zostałyśmy zapewnione, że normy zatrudniania wejdą w życie do końca roku. Pracowaliśmy w Ministerstwie Zdrowia, cyklicznie wymuszając spotkania z ministrem Arłukowiczem w celu przekazania informacji o pracach, które trwają w Departamencie Pielęgniarek i Położnych, aby uchronić personel pielęgniarski i położniczy przed tym, co nastąpi, jeżeli nie będzie dobrego prawa z sankcjami dla nieodpowiedzialnych pracodawców, którzy nie przestrzegają tego prawa. Minister zapewniał, że normy będą, że zabezpieczające, że on i ministerstwo jest dla pacjentów i że przecież on lekarz rozumie, o co nam chodzi, bo jest praktykującym lekarzem itd. itp. Minister zapewniał, ale prace nad naszymi propozycjami (popartymi badaniami naukowymi) były ciągle poddawane weryfikacji przez pracodawców (którzy argumentują, że nie mają pieniędzy), lobbystów (zarabiających na ochronie zdrowia), polityków (którzy wiedzą lepiej) oraz rzeszy specjalistów (którzy „szanują pielęgniarki i położne”, mają w rodzinie pielęgniarkę lub położną i wiedzą, jak ciężko pracujemy). To wszystko też przekazałyśmy Premierowi na drugim spotkaniu w październiku 2013 roku podczas protestu. Premier zapewniał, że normy zatrudnienia pielęgniarek i położnych będą. Ośmieliłam się powiedzieć w Sejmie RP na Komisji Zdrowia, że nasze środowisko wypracowało projekt wart papieru kredowego, natomiast to, co podpisał minister zdrowia, jest warte papieru toaletowego.
A teraz mamy efekty wartości tego dokumentu, coraz więcej informacji prasowych dotyczących tragedii rodzin, którym umierają bliscy. Czyżby wszyscy, którzy znają się na pracy pielęgniarek i położnych, nie doczytali wyników międzynarodowych badań świadczących o tym, że ograniczenie obsady pielęgniarskiej na dyżurze naraża chorych na wyższą śmiertelność i więcej powikłań? A może nie chodzi o dobro chorego, tylko wynik ekonomiczny jest najważniejszy i straty rekompensuje się redukcją personelu, który w żadnych wymogach nie jest wymieniony? Bo rozporządzenie Ministra Zdrowia nie nazywa się nawet „o minimalnych normach” tylko „o ustaleniu sposobu obliczenia minimalnych norm”. Prawie to samo, ale prawie robi różnicę, bo ustalenie sposobu leży po stronie zarządzających, a ten sposób cały czas prowadzi do ograniczania zatrudnienia w naszej grupie zawodowej. No i jeszcze sposób obliczania norm w przekształconych niepublicznych placówkach korzystających ze środków NFZ. Uważają one, wbrew stanowisku ministra zdrowia, że ich normy w ogóle nie dotyczą, jedyne wymogi, które muszą spełnić, dotyczą lekarzy, a zresztą w opinii jednego z przedstawicieli pracodawców lekarz zastąpi pielęgniarkę. Po co zatrudniać pielęgniarki lub położne? Tworzą tylko koszty…
Proponuję, aby Pan Premier Donald Tusk przyjął efekty pracy swoich dwóch ostatnich ministrów zdrowia i przyznał, że sytuacja źle funkcjonującej służby zdrowia jest wynikiem lekceważenia głosu rozsądku pielęgniarek i położnych. Już wiemy na pewno, że jednoznaczne i obowiązujące wszystkie podmioty prawo w służbie zdrowia, nikomu nie służy to tylko stosy papieru. O, przepraszam papier toaletowy jest też potrzebny.
Przeczytaj również: Czy 1 kwietnia pielęgniarki stracą pracę?