Od kilku miesięcy obserwujemy ponowny wzrost zainteresowania rozwojem dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Podczas wielu konferencji zdrowotnych w ostatnich miesiącach, także ekonomicznych, odbyły się debaty w tej sprawie. Powrót do pomysłu ogłosiło ministerstwo zdrowia. Można odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z szeroką akcją promocyjną, w której prywatne ubezpieczenia dodatkowe przedstawiane są jako remedium na obecne i przyszłe kłopoty naszego systemu opieki zdrowotnej.
Warto przyjrzeć się niektórym argumentom zwolenników takich ubezpieczeń. Najważniejszy dotyczy rozwiązania problemu finansowania rosnącego zapotrzebowania na opiekę zdrowotną. Presja na wzrost wydatków na ochronę zdrowia jest, jak wiadomo, związana przede wszystkim ze starzeniem się populacji, a także postępem w medycynie oraz rosnącymi oczekiwaniami obywateli. Jak wynika z opracowania Komisji Europejskiej „The 2012 Ageing Report”, zapotrzebowanie na opiekę zdrowotną finansowaną ze środków publicznych będzie w Polsce rosło szybciej niż w większości krajów UE. Zwolennicy dobrowolnych ubezpieczeń dodatkowych wskazują, że w związku z ograniczonymi możliwościami istotnego wzrostu wydatków publicznych na zdrowie w perspektywie najbliższych lat konieczne jest poszukiwanie alternatywnych źródeł finansowania, czyli środków prywatnych. Jest oczywiste, że z różnych form źródeł prywatnych preferują oni rozwój wydatków o charakterze ubezpieczeniowym. Dzisiaj stanowią one zaledwie 3 proc. ogółu wydatków prywatnych. Większość z nich (ok. 85 proc.) ponoszona jest ciągle w formie wydatków jednorazowych w momencie korzystania z usługi medycznej, tzw. „out of pocket”.
Czy jednak rzeczywiście mamy tu do czynienia z dużym potencjałem rozwojowym ubezpieczeń prywatnych? Wiele wskazuje na to, że nie. Zgodnie z ostatnim raportem prof. Czapińskiego „Diagnoza Społeczna 2013” na pytanie o gotowość wykupienia dodatkowego ubezpieczenia zdrowotnego, gdyby gwarantowało ono poprawę dostępu do usług medycznych i ich jakości, aż 72 proc. respondentów odpowiedziało „nie”. Tylko niecałe 4 proc. gospodarstw domowych deklaruje gotowość płacenia składki większej niż 100 zł. Widać jasno, że w ten sposób nie uda się zapewnić odpowiednich środków na sfinansowanie rosnących potrzeb.
Kolejny argument mówi, że korzystne będzie zastąpienie znaczących dziś wydatków „out of pocket” składkami na ubezpieczenie dodatkowe, gdyż pozwoli to podnieść efektywność prywatnego finansowania na ochronę zdrowia. Zakłada się, że towarzystwa ubezpieczeniowe będą lepiej zarządzać prywatnymi środkami na leczenie niż sami pacjenci. Pomija się jednak przy tym obecną strukturę wydatków „out of pocket”. Zgodnie
z badaniami GUS ponad 70 proc. z nich stanowią opłaty za leki i artykuły medyczne, a kolejne 15 proc. to koszty usług stomatologicznych. Wydaje się mało prawdopodobne, aby tego rodzaju zakresy udało się skutecznie objąć prywatnym ubezpieczeniem. W polu zainteresowaniu pozostaje więc zaledwie 15 proc. środków, które są dzisiaj wydawane na usługi ambulatoryjne. Tak więc również ten argument po bliższym przyjrzeniu się okazuje się naciągany.
Opowiadania o zbawiennych dla systemu skutkach rozwoju ubezpieczeń dodatkowych przypominają bardzo telewizyjne reklamy OFE sprzed kilkunastu lat. Mieliśmy mieć wypoczynek pod palmami, a mamy dziurę budżetową. Bądźmy tym razem mądrzejsi jeszcze przed szkodą. Bez stopniowego zwiększania publicznych nakładów, przynajmniej do poziomu średniej europejskiej, nie ma co marzyć o sprostaniu nadchodzącym wyzwaniom.
Mądry Polak przed szkodą
Opublikowano 18 lipca 2013 07:00
Fot. arch. red.
Od kilku miesięcy obserwujemy ponowny wzrost zainteresowania rozwojem dodatkowych ubezpieczeń zdrowotnych. Podczas wielu konferencji zdrowotnych w ostatnich miesiącach, także ekonomicznych, odbyły się debaty w tej sprawie.