Gdzie dwóch się bije tam trzeci korzysta. Korzysta? Przecież nikt nie skorzysta na sporze wąskiej grupy lekarzy z ministrem zdrowia. Są same ofiary – lekarze, których reputacji już nic nie uratuje, pacjenci błąkający się w poszukiwaniu pomocy i w końcu sam minister, który raczej nie uchroni swojego stanowiska. A jednak są wygrani. Przynajmniej teoretycznie. Bo pacjenci w tym kryzysie dostali od systemu nieoczekiwane i niedostępne dla nich dotąd dary.
Po pierwsze, po raz pierwszy pieniądze naprawdę idą za pacjentem. Idą do lekarzy POZ, którzy przyjmą pacjentów poza swoją listą zarejestrowanych, i to całkiem sporo bo 45 zł za wizytę. To przecież spełnienie najskrytszych pacjenckich marzeń – pójść do lekarza, jakiego się wybierze i niech płatnik za tą wizytę zapłaci. I nie ma żadnych kontraktów, limitów czy stawek kapitacyjnych. Lekarze rodzinni otwierają gabinety przy SORach, nikt już nie przegania pacjentów z SORów do gabinetów POZ czy nocnej pomocy lekarskiej. Nikt też nie mówi o limitach. Cieszę się, że dożyłam takich czasów, kiedy liczy się wygoda pacjenta. Ludzie, korzystajcie z tej okazji, leczcie teraz co się da, bo jak się ten kryzys skończy to znowu będziecie musieli się zapisać do lekarzy którzy, nie są w stanie uzbierać 2500 pacjentów, bo tylko do nich są wolne miejsca.
Po drugie, po raz pierwszy NFZ podaje do wiadomości w sposób w pełni przystępny dla pacjentów listy świadczeniodawców, którzy podpisali kontrakty. Co więcej, uruchamia infolinie, publikuje to w popularnych gazetach codziennych, na stronach internetowych NFZ, rzecznika praw pacjenta, urzędów wojewódzkich, gmin, a nawet w przedszkolach i na stacjach benzynowych. Do tej pory, żeby sprawdzić, kto ma podpisany kontrakt na potrzebne nam świadczenia i jak długo trzeba na nie czekać trzeba było skończyć studia medyczne i kurs dla koderów świadczeń. Wyszukiwarka kolejek do świadczeniodawców na stronach NFZ była dla nas pacjentów skrajnie nieprzyjazna. Teraz wszystko jest jasne, proste, wszędzie dostępne dla pacjenta internetowego i nieinternetowego. Marzenie pacjenta o dostępie do informacji o tym gdzie się leczyć jest prawie spełnione. Prosimy jeszcze o uzupełnienie tych informacji o dane dotyczące jakości opieki w tych placówkach i opinie o lekarzach, żebyśmy mogli jako pacjenci poczuć pełnię zdrowotnego bezpieczeństwa.
Po trzecie, również nie do wiary, administracja lokalna współpracując z resortem zdrowia, jak podczas epidemii zmobilizowała transport publiczny, żeby dowoził pacjentów do pracujących placówek POZ. Nam pacjentom, przyzwyczajonym do niedostępności transportu sanitarnego to się w głowie nie mieści. Zlecenie z POZ na transport do lekarza specjalisty albo na badania dla pacjenta leżącego było wyczynem. Teraz wystarczy zgłosić potrzebę i karetka albo inny środek transportu zawiezie nas do praktykującego 30 km dalej lekarza. Jak nagle stało się ważne, żeby pacjent mógł się dostać do lekarza. Ten sam pacjent, co po kilka lat czeka na wizytę u specjalisty i niespecjalnie kogoś interesuje czym i w jakim stanie się tam dostanie.
Takie to dary nieoczekiwanie podarował nam pacjentom minister zdrowia, który uruchomił aparat państwa, żeby uchronić własne stanowisko w sporze z garstką lekarzy. Na poważnie, oczywiście, że pacjenci są głównymi ofiarami tego zawstydzającego sporu . Ale nikt nam już nie wmówi, że trzeba ustaw, żeby zmienić coś na lepsze. Że nie da się zmienić, bo nie ma środków. Że muszą być kontrakty, limity, brak informacji i bariery w dostępie do leczenia. Te doraźne rozwiązania kryzysowe pokazują, że tak naprawdę nie ma czegoś innego – nie ma woli. Że bariery w dostępie do leczenia są sztuczne a minister znakomicie wie, jak zmienić system na dla nas pacjentów lepszy. Tylko nie zmienia. Minister zrobił więcej dobrego dla pacjentów robiąc na złość lekarzom niż przez 3 lata swoich rządów. Oby ten spór trwał jak najdłużej.