Ale to już było… Oczywiście, nawet całkiem niedawno przecież, gdy w latach 2015-2017 ówczesny minister zdrowia Konstanty Radziwiłł zapowiadał i przygotowywał analogiczną koncepcję. Wtedy – równo siedem lat temu – kres dywagacjom położył osobiście prezes Jarosław Kaczyński, przekonany przez ówczesnego prezesa NFZ Andrzeja Jacynę, że nic dobrego z tego nie wyniknie, tylko kłopoty.
Jacyna przekonywał też polityków rządzącej formacji, że nic dobrego nie wyniknie z utrzymywania finansowania zdrowia na tak niskim poziomie – ale w tym aspekcie posłuchu raczej nie dostał. Nakłady na zdrowie zwiększała rozpędzająca się gospodarka – i tyle (z grubsza) musiało wystarczyć.
Jesteśmy, gdzie jesteśmy. Można oczywiście rozpoczynać (który to już raz na przestrzeni ostatnich trzech dekad?) dyskusję, czy składka, paraskładka czy po prostu podatek. Można, choć obok a nie zamiast. Bo podstawowy temat do dyskusji brzmi: 5,4 czy może jednak 7, albo nawet – 8 proc. PKB powinniśmy wydawać na zdrowie teraz albo w dającej się przewidzieć przyszłości. Realnie, nie z zastosowaniem fałszującej rzeczywistość metodologii. Próba podjęcia takiej dyskusji spełzła na niczym przy tworzeniu się obecnej koalicji rządzącej – choć może niezupełnie na niczym, skoro partia Razem uzasadniła odmowę wejścia do rządu brakiem zgody na postulat zwiększenia nakładów na zdrowie do 8 proc. PKB. To realny ślad, że ktoś w ogóle podjął próbę rozmowy na ten temat.
To jest owa „inna koncepcja finansowania ochrony zdrowia”. Nie – w jaki sposób, ale – ile. I nie chodzi tu o „wlewanie wody do dziurawego wiadra”. Ani o to, że „na zdrowie można wydać każde pieniądze”. Ani o żaden z innych sloganów, którymi posługują się politycy, chcąc uzasadnić – czy może nawet zracjonalizować – decyzję, że jednak 5,4 proc. PKB wystarczy, a fakt, że Polska pod względem publicznych wydatków na zdrowie zajmuje ostatnie miejsce w UE, nie powinien rujnować naszego dobrego samopoczucia i wysokiej samooceny.
W tym tygodniu minister zdrowia zamierza przedstawić koncepcję deregulacji zasad funkcjonowania szpitali publicznych która, w dużym uproszczeniu, ma przynieść zmniejszenie kosztów, windowanych w tej chwili przede wszystkim przez segment płac (i szerzej – wydatków na pracę, bo nie tylko o etatowe wynagrodzenia chodzi). Słuszny kierunek, ale – obok, nie zamiast. Wysokie koszty duszą szpitale finansowo, ale cały system dławi poziom nakładów. Obydwie patologie trzeba naprawiać. Równolegle, łącznie.