W ostatnich tygodniach media po raz kolejny zainteresowały się sprawami uporczywej terapii i testamentu życia. Tym razem za sprawą dwóch nowych projektów ustaw.
Pierwszy, przygotowany przez zespół lekarzy i prawników skupionych przy Warszawskim Hospicjum dla Dzieci, został przekazany prezydentowi Komorowskiemu w listopadzie ubiegłego roku. Przewiduje on wprowadzenie testamentu życia na wypadek utraty przez pacjenta zdolności do decydowania o sobie, obejmującego sprzeciw na podejmowanie procedur medycznych innych niż podstawowe zabiegi pielęgnacyjne czy łagodzenie bólu, a także umożliwia wyznaczanie pełnomocników medycznych.
Projekt ma również chronić pacjentów przed uporczywą terapią, wychodząc z założenia, o którym wielokrotnie mówił jego współautor dr Tomasz Dangel, że stosowanie uporczywej terapii jest błędem w sztuce lekarskiej, działaniem sprzecznym z interesem pacjenta, zadawaniem nieuzasadnionego cierpienia, z zastrzeżeniem, że zaniechanie uporczywej terapii nie odnosi się do procedur stosowanych w ramach terapii paliatywnej, np. łagodzących cierpienie.
Drugi projekt opracowany przez Ruch Palikota został złożony w Sejmie w połowie stycznia. Przewiduje on prawo pacjenta do wyrażenia „dyspozycji na przyszłość”, która może obejmować zgodę lub sprzeciw na określone świadczenia zdrowotne na wypadek, gdyby pacjent znalazł się w stanie wyłączającym świadome podejmowanie decyzji, a także wskazanie osoby uprawnionej do decydowania w imieniu pacjenta.
Jaki będzie los projektów, nie wiemy. Z wypowiedzi polityków wynika, że uchwalenie ustawy nie nastąpi szybko, chociaż uregulowanie prawne tej problematyki jest konieczne. Inne państwa mają to już za sobą. Jednak u nas panuje spore zamieszanie pojęciowe. Jak pokazał styczniowy sondaż CBOS, wprawdzie 60% Polaków opowiada się za wprowadzeniem do polskiego prawa testamentu życia, ale niewiele wiemy o uporczywej terapii. Sytuacja zaniechania leczenia budzi niepokój i wpisuje się w negatywny wizerunek polskiej służby zdrowia. W tej sytuacji należałoby więc zacząć nie od projektów ustaw, a od rządowego raportu opisującego problem i możliwe rozwiązania. Owocem debaty wokół raportu byłoby nie tylko wypracowanie modelu regulacji, ale także poszerzenie świadomości społecznej. A to otworzyłoby drogę do szybkiego uchwalenia ustawy.
Ilustracją złożoności problemu może być historia profesora Waltera Jensa, niemieckiego filologa i literaturoznawcy, współautora książki o godnym umieraniu, który opowiadał się za możliwością rezygnacji z jakichkolwiek działań podtrzymujących życie, kiedy stan zdrowia uniemożliwia godną egzystencję. Sam sporządził testament życia. Gdy był w pełni świadomy, mówił, że pragnie godnie umrzeć, zanim choroba całkowicie pozbawi go sił umysłowych. Od kilku lat profesor Jens cierpi na głęboką demencję. Wśród niewielu zdań, które wypowiada, często pojawia się prośba: „Proszę mnie nie zabijać”. Problem w tym, że testament życia profesor Jens złożył w stanie pełnej świadomości, a cytowana wyżej prośba wypowiadana jest już w stanie uniemożliwiającym złożenie ważnego oświadczenia woli. Z prawnego punktu widzenia prośba ta nie jest skuteczna, w przeciwieństwie do złożonego uprzednio testamentu życia. Jednak wobec jej treści, odmowa wypełnienia woli objętej wcześniejszym oświadczeniem wydaje się być moralnie uzasadniona.
Niezależnie od tego, jak bardzo złożony jest problem, od jego uregulowania nie uciekniemy. Wymaga tego od nas Konwencja Bioetyczna. A rządowi nie wolno w tak ważnej sprawie chować głowy w piasek.