Przeczytałem właśnie na stronach Medexpressu wywiad z profesorem Janem Hartmanem, który rozprawił się z całą ostrością z Kodeksem Etyki Lekarskiej. Przedstawię moje zdanie na ten temat.
Kluczem do zrozumienia większości krytycznych uwag pana profesora Hartmana na temat Kodeksu Etyki Lekarskiej jest – moim zdaniem – fakt, iż jest on aktywistą formacji określanej jako „liberalno-lewicowa”, przez co rozumiem nie tyle ugrupowanie polityczne, co ruch ideowo- społeczny, którego celem jest ukształtowanie „nowego człowieka” jako podstawy do stworzenia „nowego porządku świata”. Dodatkowym czynnikiem jest fakt, iż pan profesor zawodowo zajmuje się etyką, co powoduje, iż chce z niej uczynić przedmiot niezwykle skomplikowany, wymagający drobiazgowych badań i szczegółowych uregulowań. Oba te uwarunkowania uzupełniają się wzajemnie.
To, co profesora Hartmana najbardziej w KEL zbulwersowało, to stwierdzenie, że: „Zasady etyki lekarskiej wynikają z ogólnych norm etycznych”. Zdaniem profesora takich norm nie ma. Nic więc dziwnego, że każdy szczegółowy problem, każdą potencjalną sytuację chciałby omówić oddzielnie, stwarzając dla niej niejako odrębną zasadę etyczną. Pewnie dlatego ma tak wiele drobiazgowych uwag do poszczególnych zapisów, że nie ocenia ich w perspektywie jednego spójnego zespołu „ogólnych norm etycznych”.
Moim zdaniem jest dokładnie odwrotnie niż twierdzi profesor Hartman. Odwołanie się do „ogólnych norm etycznych” jest największą zaletą KEL. Takie normy oczywiście są, a ich podstawą jest uznanie, że człowiek ma przyrodzoną i niezbywalną godność. Przyrodzoną, to znaczy wynikającą z samego faktu bycia człowiekiem i niezbywalną, to znaczy taką, którą nikt, łącznie z nim samym, nie jest w stanie jej mu odebrać. Naturalną konsekwencją uznania godności osoby ludzkiej jest moralny nakaz szacunku dla człowieka, dla jego życia – od początku do końca. Wszystkie dalsze, szczegółowe zasady można „wyprowadzić” z tej normy naczelnej. Dotyczy to nawet tak specyficznych sytuacji, jak tajemnica lekarska, informowanie chorych lub ich rodzin o stanie zdrowia, udział w eksperymentach medycznych, pobieranie organów do przeszczepów itp. itd. W istocie – moim zdaniem – szczegółowe zapisy dotyczące tych ww. sytuacji nie są nawet potrzebne, a jeżeli już się pojawiły, to powinny być interpretowane właśnie w perspektywie tej naczelnej zasady: szacunku do człowieka i uznania jego godności. Cały zatem kodeks można by streścić w następujących słowach: cokolwiek robisz – szanuj drugiego człowieka (lub „Kochaj i rób, co chcesz” św. Augustyna).
Zasada uznania przyrodzonej i niezbywalnej godności osoby ludzkiej jest – wbrew temu, co zdaje się sugerować prof. Hartman – powszechnie uznawana przez ludzi z najróżniejszych kręgów kulturowych, religijnych, politycznych. Nawet ci, którzy jej w praktyce nie stosują w odniesieniu do pewnych grup ludzi, nie odżegnują się od samej zasady, ale wyłączają z definicji człowieka określone społeczności, np. Niemcy za czasów Hitlera wyłączyli z definicji człowieka Żydów, zwolennicy aborcji lub in vitro nie uważają zarodków za ludzi. Nie można jednak traktować powyższych przykładów jako dowód na istnienie innej normy etycznej, a co najwyżej jako przestroga przed manipulowaniem „definicją” człowieka.
Po co zatem odrzucać istnienie „ogólnych norm etycznych” ? Po to, aby łatwiej manipulować ludźmi i – ostatecznie – nimi rządzić. Jeśli nie ma stałego, spójnego zespołu wartości, według których można oceniać rzeczywistość, to ktoś musi określić ten „nowy zespół wartości” i na bieżąco go aktualizować. Tym kimś będą oczywiście polityczni przywódcy i ich intelektualne zaplecze: ideolodzy, filozofowie, etycy. Wówczas prawo stanowione przejmie rolę etyki. Ta tendencja wyraźnie przebija się w wypowiedzi profesora Hartmana, gdy oburza się on, że dokonanie legalnej – wg przepisów prawa – aborcji może być uznane przez KEL za działanie nieetyczne.
Przeciwnikom istnienia „ogólnych norm etycznych” nie wystarczy zatem panowanie nad ludźmi w sensie politycznym czy administracyjnym, oni chcą panować nad ludzkimi sumieniami. Nietrudno zauważyć, że to już „śmierdzi” totalitaryzmem. Jest paradoksem, że to, co jest dzisiaj określane liberalizmem, czyli ruchem wolnościowym, jest – de facto – przedsionkiem totalitaryzmu. Dzieje się tak, bo pojęcie „liberalizmu” zostało wypaczone. To nie jest już wolność do różnych działań w ramach „ogólnych norm moralnych”, ale wolność „od tych norm” .
Zdziwiło mnie, gdy minister zdrowia Bartosz Arłukowicz zaproponował nowelizację KEL jako remedium na niewłaściwą – jego zdaniem – postawę etyczną wielu polskich lekarzy. Ja bym raczej przypuścił, że minister wezwie do sumiennego przestrzegania zasad KEL. Wywiad z profesorem Janem Hartmanem wyjaśnił mi, jaka była intencja pomysłu zmiany lekarskiego kodeksu. Uznano po prostu, że jest on zbyt „zaściankowy”, żeby nie powiedzieć „ciemnogrodzki” i przeszkadza w przetworzeniu polskiego lekarza w zupełnie „nowego człowieka”. Mam nadzieję, że polscy lekarze nie poddadzą się temu eksperymentowi.