Jakiś czas temu mój Syn zapragnął mieć psa. Udaliśmy się więc do schroniska i otrzymaliśmy małą suczkę, która z nami jest już kilka lat. Sunia jest mojego Syna, ale jak to często bywa część wychodzenia z nią na spacery spadła na rodziców, w tym na mnie. Suczka co jakiś czas przystaje aby oznaczyć teren i ja wtedy przystaję wraz z nią. I co wtedy widzę pod pobliskim krzaczkiem? „Małpeczka”. I tak sobie idziemy: ona przystaje, ja przystaję i niemal za każdym razem kolejna „małpeczka” (butelka po 100 ml wódki). To moim zdaniem pokazuje skalę ukrytego alkoholizmu w Polsce. Małpeczkę można za kilka złotych kupić na każdej stacji nomen omen „benzynowej”, zatankować: gul-gul i szybko pozbyć się dowodu. Alkohol na stacjach benzynowych to autorski pomysł polskiej transformacji ustrojowej – zbrodnicza „Komuna” na to nie pozwalała. A tu proszę: benzyna dla samochodów, a alkohol dla kierowców.
Tzw. „Małpeczki” to też autorski pomysł transformacji ustrojowej – za Komuny najmniejszym opakowaniem była ćwiartka, a standardowym pół litra. Za półlitrówkę w skupie można było dostać złocisza, więc albo jej nie wyrzucano albo szybko zbierano. Ale mało kto mógł wypić pół litra jednym haustem i udawać, że jest trzeźwy. Opowiadano mi, że ten sam problem był w Rosji za czasów Gorbaczowa, który zwalczał pijaństwo. Wtedy, jak ktoś potrzebował się napić to wypatrywał na ulicy gościa z jednym, dwoma lub trzema palcami na pole płaszcza. Oznaczało to, że facet ma pół litra i potrzebuje jeszcze odpowiednio: jednego, dwóch lub trzech, aby to rozpić. Gościowi wręczało się standardową liczbę rubelków, wchodziło z nim do bramy: gul-gul i jeszcze jako bonus dostawało się „ogórca” na zagrychę. Jako niepijący nie wiem, czy ta „cywilizacja” dotarła również do nas, ale z pewnością zanim ówczesna opozycja obaliła godzinę trzynastą jakoś sobie radzono.
Cytując klasyka: „w Polskę idziemy!”