Jak zwykle w takich sytuacjach do rangi wspomnienia urastają ostatnie dość błahe wymiany zdań. Ania na odchodnym powiedziała, że zawsze kojarzy mnie z kapeluszem, czerwonym szalikiem i czarnym płaszczem, a ja, że obecny płaszcz jest moim pierwszym czarnym. Regułą był płaszcz granatowy, ale ostatnio nie udało mi się takiego kupić.
Ania pierwotnie w hematologii zajmowała się krzepnięciem krwi, ale gdy objęła klinikę lubelską po profesorze Janie Kowalewskim to zmierzyła się z ogromem potrzeb w zwalczaniu nowotworów krwi. Skutkiem było przeorganizowanie kliniki wraz z nową lokalizacją w pobliżu lubelskiego starego miasta i pięknym widokiem na jego panoramę, ale przede wszystkim z ośrodkiem przeszczepiania szpiku. Skutkiem był także udział w tym, aby w województwie lubelskim rozwinęły się kolejne ośrodki hematologiczne, w pierwszej kolejności ośrodek w Zamościu. Skutkiem było też wykształcenie rzeszy następców, ale także podręczniki: najpierw protokoły chemioterapii, następnie „Podstawy hematologii”, których najnowszego wydania już nie zobaczy, monografie szpiczakowe i wreszcie monumentalna „Hematologia”.
Ania organizowała też znakomite konferencje naukowe w Kazimierzu, do którego była w stanie zaprosić największe osobowości światowej hematologii, a dla nas polskich hematologów zorganizowała Polską Grupę Szpiczakową, której przewodziła. W ramach tej grupy staraliśmy się stale poprawiać standard opieki nad chorymi na szpiczaka i pokrewne nowotwory, co zaowocowało podwojeniem przeciętnego przeżycia chorych na szpiczaka w Polsce z trzech do sześciu lat. Postawiliśmy sobie kolejny cel: dziesięć lat i tego niestety już Ania nie doczeka.
Ania lubiła, aby w życiu obok niej było chociaż ładnie (jeśli nie może być pięknie), ale oprócz zamiłowania do piękna obrazowego miała zamiłowanie do pięknych dźwięków. I tak, jak była w stanie wydobyć piękne dźwięki z fortepianu, tak wydobywała je w życiu z ludzi wokół Niej.
{postbox:73041}