Minister zdrowia w obstawie premiera ogłosił zniesienie limitów w onkologii i zupełną reorganizację tej dziedziny opieki medycznej (kluczowe jest wynagradzanie lekarzy w zależności od efektywności pracy), ponadto obiecał m.in. poszerzenie uprawnień pielęgniarek i wprowadzenie porad recepturowych. Przecieki o poszerzeniu kompetencji lekarzy POZ były chyba fałszywe, bo widać, że skupiono się przede wszystkim na najbardziej dramatycznych schorzeniach czyli nowotworach, pewnie i dlatego, że poprawa sytuacji w onkologii na pewno poprawi sondaże koalicji. Na gorąco garść refleksji o programie antykolejkowym:
1. Zniesienie limitów jest oczywiście słuszne, przede wszystkim ze względów etycznych, i pewnie słusznie, że wybrano jako pierwszą dziedzinę onkologię. Pierwszą, bo nie mam wątpliwości, że za chwilę będzie trzeba zrobić to samo w innych dziedzinach. Dlaczego bowiem chory z rakiem ma otrzymać pomoc szybko, a niewidząca z powodu zaćmy ma czekać trzy lata? Dlaczego ktoś, kogo boli brzuch ma czekać pół roku na endoskopię? Jeżeli zniesienie limitów jest dobre dla chorych na raka, dlaczego nie jest dobre w innych dziedzinach? W tym sensie to, co wprowadza minister zarazem jest ciosem w obecny system - i bardzo dobrze. Sam rząd przyznaje, że to co jest, nie działa. Ale rząd powinien mieć już gotowy projekt wprowadzenia nowego systemu, o pewnych jego niezbędnych elementach wspominałem w poprzednim wpisie na tym blogu.
2. Na pewno wzrośnie liczba przypadków, u których będziemy jako lekarze podejrzewać nowotwory, bo podejrzenie takiego rozpoznania skieruje chorego na szybką ścieżkę diagnostyczną i - w razie potrzeby - terapeutyczną. Każdy ból głowy będzie zatem opisywany jako objaw guza mózgu i obawiam się, że kolejki do badań obrazowych wydłużą się błyskawicznie. A zatem bez większych pieniędzy na nowy sprzęt diagnostyczny tomografy, rezonanse, PETy itd. - pakiet może skończyć się porażką. Coś czuję, że w tym aspekcie skończy się tak na pewno...
3. Najbardziej rewolucyjne w mojej opinii jest wprowadzenie wynagradzania lekarzy i placówek w zależności od skuteczności diagnostyki i - choć pewnie w mniejszym stopniu - terapii. To będzie wymagało prawdziwych zmian w systemie, gdyż będzie trzeba przede wszystkim określić kryteria skuteczności czyli "outcome'y", choć prostym kryterium efektywności leczenia jest zmniejszenie liczby re i - hospitalizacji. To jest ruch w dobrą stronę, ale diabeł tkwi w szczegółach. Chyba będzie jeszcze trudniej znaleźć chętnego na prezesa NFZ...
4. Poszerzenie kompetencji pielęgniarek i pielęgniarzy nie jest aż tak rewolucyjne, jak to przedstawiał minister, gdyż to logiczny krok w sytuacji, gdy kształcenie pielęgniarek odbywa się od 10 lat w murach uniwersytetów medycznych. Programy wydziałów nauk o zdrowiu (tam głównie studiują przyszłe pielęgniarki) będą jednak musiały ulec znacznej zmianie, ale to odbędzie się tylko z korzyścią zarówno dla uczących się , jak i nauczycieli akademickich.
Tyle uwag na gorąco. Czekają nas zatem zmiany i mogą one zmienić rzeczywistość lecznictwa na lepsze, ale dziś myślę, że tylko wówczas, gdy będą częścią zmiany całego systemu. A przecież będą, tylko nie wiemy, czy zmiana całości systemu będzie wprowadzona pod kontrolą MZ, czy też wyłom w systemie (bo tym jest i zniesienie limitów jednej dziedzinie, i wprowadzenie początków "pay for outcome" ...) doprowadzi do jego upadku wbrew woli rządzących. Ten ostatni wariant byłby chyba najmniej korzystny...