Nazywam się Katarzyna Kowalska. Zawsze, w ważnych dla mnie wystąpieniach, opisując mój biogram zaznaczałam, że jestem człowiekiem, kobietą, matką i do tego, już na końcu, pielęgniarką. Z perspektywy czasu wydawałoby się, że to takie proste i logiczne, wszak wszyscy mamy jakieś wartości i priorytety, ale rok 2020 wywrócił cały system moich wartości do góry nogami.
Jestem skłonna napisać, że nie tylko mój.
Pielęgniarstwo to nie praca, to styl życia. Wiele z nas (dotyczy to również mężczyzn) podczas studiów inaczej wyobrażało sobie pracę w zawodzie pielęgniarki.
Stereotyp o pracy pielęgniarki jest taki, że podajemy iniekcje, pobieramy krew i przygotowujemy leki w ślicznych mundurkach, ciągle pijąc kawę.
Podczas edukacji wmawia się nam ideały, poczucie niezbędności, ważności i uniwersalności, a nadto, wręcz wkłada do brzucha misję i powołanie. Tego samego oczekuje się potem w pracy zawodowej…
I po zdaniu dyplomu nadchodzi… zderzenie z rzeczywistością.
Kolejne tysiące godzin dokształcania, doskonalenia umiejętności, podnoszenia kwalifikacji i pracy na dyżurach w różnych odsłonach. Dochodzą mieszanki osobowości w zespołach interdyscyplinarnych.
Wieloletni rollearcoster „systemu ochrony zdrowia” i tylko dzięki odporności psychicznej i właśnie już wspomnianych wartości, tak naprawdę jesteśmy w stanie funkcjonować.
I o tym wszystkim będzie ta opowieść.
Opowieść, która w moim odczuciu dotyczy wielu z nas.
—————————————————————————–
Wiele tygodni, a nawet miesięcy zajęło mi na uporządkowaniu myśli oraz tego, czym ma być ta historia. Wątki opowieści o pracy podczas pandemii Covid19 opiszę w oddzielnych rozdziałach. Dlaczego oddzielnie?
By niczego nie pominąć, choć i tak nie jestem w stanie opisać całego oblicza tragedii, wydarzenia na skalę światową.
Będę jednak mogła opowiedzieć co czuliśmy my, medycy, co przekazywali nam pacjenci, co się działo za zamkniętymi drzwiami, jakie temu towarzyszyły emocje.
Dlaczego to robię?
Bo dziesiątki tysięcy pielęgniarek, lekarzy, ratowników i wolontariuszy zasługuje na hołd. Zasługuje na wyróżnienie za swoją morderczą pracę i poświęcenie.
Należy ich upamiętnić w konkretnej historii.
——————————————————————————–
Dzień pierwszy.
Godzina 400
– obudził mnie dźwięk budzika. Przez myśl przeszło mi, że to dziś pierwszy dzień pracy w tymczasowym szpitalu covidowym.
Zawsze, gdy czeka mnie coś nowego, powiedzmy… nowa praca, czy wystąpienie publiczne, czuję niepokój pomieszany z ekscytacją.
Od kiedy pamiętam, lubiłam nowe doświadczenia, dlatego odczuwane emocje tego dnia nie były mi obce.
Co zatem może być ciekawego w pracy na lotnisku przystosowanym do funkcji szpitala tymczasowego do walki z pandemią, leczeniu i pielęgnacji pacjentów ze zdiagnozowanym zakażeniem covid -19 ? Praca, jak praca.
Do tej pory lotnisko kojarzyło mi się jedynie z przyjemnymi wydarzeniami takimi, jak wylot na wczasy czy do rodziny w Wielkiej Brytanii, a teraz?
Budzę się i mam same negatywne myśli. To nie ekscytacja czy niepokój.
To gonitwa emocjonalna na poziomie ucieczki.
Po co mi to było? Po co się zgłosiłaś? Masz małe dzieci i się narażasz?
Przecież już walczyłaś z pandemią Covid-19 w swoim miejscu pracy, z całym zespołem, niech inni teraz powalczą.
Na szczęście, za chwilę przyszła autorefleksja.
Powiedziałam „A”, to trzeba się pozbierać emocjonalnie i powiedzieć „B”. Zracjonalizować powody i wstać z łóżka. To praca, nowe doświadczenie, inni ludzie.
Trzeba spakować torbę, bo czekają 24 godziny ciężkiej pracy. I trzeba mieć wszystko, co do przetrwania tej doby potrzebne.
Formalne, czyli pieczątka, którą autoryzujemy dokumentację medyczną, posiłek, warto wziąć też coś kalorycznego, np. batonik, czy ciastko oraz napoje. Konieczne jest posiadanie kilku sztuk bielizny na zmianę, kosmetyki do kąpieli, bo wychodząc ze strefy brudnej należy wziąć prysznic, dres, poduszkę i koc. W dalszej części dowiedzą się Państwo dlaczego należy mieć ze sobą w szpitalu tymczasowym poduszkę i koc.
Nie wiesz, co cię czeka…
Mąż zrobił kawę. Przypomniał mi, że jest ze mnie dumny, cała rodzina też to powtarza. Takie słowa są ważniejsze od oklasków ministra zdrowia.
Wtedy sobie uświadomiłam to, o czym wspomniałam we wstępie.
Okazuje się bowiem, że wcale nie rodzina czy bycie kobietą jest tu priorytetem…
Nagle dotarło do mnie, że wybrałam zawód pielęgniarki, by pomagać ludziom. By wspierać i uczestniczyć w terapii, by realizować zadania i podejmować działania dla ulgi choremu, by brać udział w powrocie do zdrowia.
To wszystko wynika z mojego najważniejszego priorytetu – bycia po prostu człowiekiem.
Nie ważne są tytuły, ale ważne kim jesteś i człowieczeństwo przemawia do mnie, w moim zawodzie najsilniej.
Godzina 500
Pożegnanie z rodzinką. Buziak na do widzenia i….wsiadam do samochodu.
To 85 km jazdy w jedną stronę, więc jeszcze raz w głowie szybki przegląd czy wszystko mam. Takich osób jak ja, czyli dojeżdżających, chyba we wszystkich szpitalach tymczasowych było sporo…
W szczycie fali pandemii w naszym grafiku widniało 102 osoby personelu pielęgniarskiego i ratowników medycznych, a to tylko oddział internistyczny (Oddział Intensywnej Terapii miał oddzielny grafik), bez lekarzy i wolontariuszy.
Tak więc po rewizji w myślach wszystkiego co pakowałam ruszyłam do Pyrzowic.
Godzina 600
Droga minęła spokojnie. Dziwne było to, że od strony parkingu dla personelu, tylko napis na wywieszonych kilku kartkach informował, że znajduje się tu szpital. Dla pracowników medycznych szpitala tymczasowego zorganizowano parking. Na określone „hasło” można było bezpłatnie zaparkować samochód. Do szpitala zostałam wpuszczona przez nocną zmianę pracowników, bowiem i tu potrzebne było hasło do wejścia. Szybko rozejrzałam się po korytarzu, był to system połączonych ze sobą kontenerów tworzących kolejne korytarze.
Stałam w miejscu, gdzie przy wejściu, po prawej stronie był ciąg do części obserwacyjnej, tzw. .„matki” z kamerami skierowanymi na łóżka pacjentów.
Telefony, domofony, ogromne, dla 10 osób biurko z komputerami. W tej części mieliśmy również dokumentację medyczną, magazyny z sprzętem, lekami, laboratorium i śluzę do podawania do części tzw. brudnej, czyli skażonej, wszystkiego, co potrzebne personelowi do pracy oraz pacjentom.
W drugiej części korytarz prowadził do szatni, magazynów, pomieszczeń socjalnych, kuchennych, biur oddziałowych i kierownika oraz dyżurki lekarskiej.
Wszystko na zawrotnych metrach kwadratowych.
Do czego zmierzam? Dyżurka wielkości 4 x 2 m (przecież to tymczasowy… nie ma co narzekać), ale jak ktoś mi powie, że praca na powierzchni 8 m 2 dla dwóch Pań oddziałowych to komfortowe warunki, to go zabiję śmiechem. Podziwiam te kobiety, że potrafiły na takiej przestrzeni kooperować ze sobą.
Magazyny wypełnione sprzętem po brzegi. Socjalny zaopatrzony w lodówkę wypełnioną jedzeniem. Czasem wisiała kartka z napisem: „nie przechowuj, bo nie ma miejsca dla innych na dziś”, kilka stołów z krzesłami, ekspres do kawy i kuchenka mikrofalowa. Obok pokoju socjalnego mieściła się łazienka z prysznicem. Ze strefy czerwonej do żółtej prowadziła śluza, gdzie należało w szczególny sposób rozebrać się z kombinezonu, następnie przejść do kolejnego pomieszczenia i zdjąć z siebie kolejną warstwę, czyli jednorazowy mundurek i wejść pod prysznic, by po kąpieli można było wejść do pokoju socjalnego.
Miejsce odpoczynku: 3 łóżka i 4 fotele. Telewizor, który również służył za radio, baniak z wodą klimatyzacją, stolik na procedury i grafiki. Takie miejsce strategiczne.
Niestety, szafek dla personelu zbyt mało w stosunku do ilości personelu. Trzeba było zorientować się, do kogo można się „wprowadzić”. Zabawnie to musiało wyglądać, jak obcy ludzie zaczynają szukać rozwiązań, by jakoś współgrać już na poziomie szatni.
Zbliża się siódma… godzina pierwszego wejścia. Czy ja wchodzę w pierwszej? Jeszcze nie wiem…
Godzina 700
Tuż przed siódmą, lekko zdenerwowana, zauważam obok siebie Monikę i Krzyśka małżeństwo medyków. Wskazują mi drogę do „punktu strategicznego”. Grafik … kilka kolorów i już wtedy wpisanych kilkadziesiąt osób. Okazało się, że wchodzę z pierwszym zespołem, pospiesznie wracam do szatki i umieszczam ubranie ciuchy do pierwszej z brzegu, bez zastanowienia, bo już nie było na to czasu. Trzeba się ubierać.
Najpierw jednorazowy niebieski mundurek. Całkowicie sztuczny. Całkowicie za duży.
Następnie buty jednorazowe do nałożenia na własne. Wtedy wydawało mi się, że buty typu „crocs” są najwygodniejsze pod słońcem, o ja głupia… jakże życie moją opinię zweryfikowało. Już teraz wiem, że te kilometry należy pokonywać w butach do biegania. Tak, właśnie. Po pierwszym dyżurze w Pyrzowicach już wiedziałam, że buty standardowo używane w szpitalnictwie typu chodaki, ortopedyczne czy croksy są po prostu niewygodne. Na następny dyżur już przyszłam zaopatrzona w najlepsze buty do biegania, jakie znalazłam w okolicznym sklepie sportowym. To był strzał w 10.
Ok. mamy już Mundurek jednorazowy, buty foliowe na swoje, następnie czapeczka „garmażeryjna” lub typu „hydraulik” flizelinowa na włosy Następnie zakładaliśmy kombinezon barierowy, z zamkiem i zakładką z taśmą by go zakleić. Zupełnie nie przepuszczał powietrza. Już na wejściu robiło się gorąco podczas ubierania, ale cóż trzeba założyć jeszcze maskę FF2, okulary, kaptur, przyłbicę, trzy pary rękawiczek, dodatkowe buty zewnętrzne i to wszystko okleić taśmą. W kolejnych dyżurach już plastrem, bo taśmy szły kilometry i brakło. I stoisz tak w grupie kilkunastu osób, które zaczynają się opisywać markerami. Nas Pielęgniarek i Ratowników medycznych było z reguły ośmioro w szczycie fali. Student Tomek. Fizjo Ania. Pielęgniarka Kasia. Ratownik górniczy Marek. Internista Marcin itd… Opisywaliśmy się skrótami niestety, anonimowo się po prostu nie dało… Byłby zbyt duży chaos. Studenci, wolontariusze, pracownicy medyczni i niemedyczni. Co trzy godziny na zmianę. Wchodziliśmy do strefy brudnej.
Ok. Już pora.
Śluza, kliknięcie
i idziemy.
Fot. Jolanta Dubas
Szpital tymczasowy MCK Katowice.
Fot. Jolanta Dubas
Szpital tymczasowy MCK Katowice.
Mój wspaniały zespół.
Cdn.