25 lat po odzyskaniu wolności, ponad 40 proc. Polaków w badaniach opinii, jako największy problem do rozwiązania wskazuje służbę zdrowia. W ostatnim ćwierćwieczu mało było bardziej chronionych usług publicznych niż ochrona zdrowia. Jedną niedokończoną reformę zastępowano kolejną. Często pod wpływem protestów którejś z grup zawodowych, zdesperowanych pacjentów lub tragicznego zdarzenia, którymi żyły media, a wraz z nimi opinia publiczna. W konsekwencji mamy chaos, niezadowolonych pacjentów i rekordowo zadłużone szpitale.
Parasol ochronny, jaki przez te wszystkie lata nad ochroną zdrowia roztaczano, hamował zmiany, które w innych sektorach gospodarki już dawno nastąpiły. Tam sukces budowano w oparciu o wolny rynek, prywatyzację i konkurencję. W ochronie zdrowia te mechanizmy zafunkcjonowały w minimalnym stopniu. Co gorsza, po 25 latach przemian coraz częściej słychać, że w ogóle nie powinny mieć miejsca, bo „zdrowie to nie towar, a szpital to nie fabryka“. Obecne plany na poprawę sytuacji w ochronie zdrowia sprowadzają się do centralnego planowania i zwiększenia nadzoru urzędników nad systemem i są bardziej wyrazem politycznej poprawności niż przemyślaną strategią. Raczej zakonserwują obecną sytuację niż otworzą drzwi do zmian i rzeczywiście poprawią sytuację pacjentów.
Centralne planowanie skompromitowało się już dawno. Polityczna poprawność to trwanie, a nie rozwój. Gdyby przed 25 laty pierwszy demokratyczny premier i jego ministrowie kierowali się polityczną poprawnością, nie bylibyśmy w tym miejscu, w którym dzisiaj jesteśmy.