Pojawił się „Polski Ład”. Na półmetku kadencji obecnej władzy oczekiwałbym dokładnego planu, co i kiedy w ciągu najbliższych dwóch lat zostanie w służbie zdrowia poprawione. Tymczasem otrzymaliśmy obietnicę, że za 6 lat, a więc pod koniec kolejnej kadencji służba zdrowia otrzyma 7% PKB. Inaczej mówiąc, zamiast wróbla do garści wskazano nam gołąbka na dachu.
Jeśli chodzi o najbardziej palący problem: problem niedoboru kadr pielęgniarskich to jedynym pomysłem jest uproszczenie procedury odzyskiwania prawa wykonywania zawodu przez osoby, które wcześniej z niego odeszły. Bardzo dobry pomysł tylko nie odpowiada na pytanie, po co te osoby miałyby do zawodu wrócić? Po to, aby mieć pracę gorzej płatną, bardziej odpowiedzialną i bardziej uciążliwą (nocki)? Po co? Dla tych 7% PKB za sześć lat? Nie ma mowy o zwiększeniu naboru na studia pielęgniarskie ani o zwiększeniu wynagrodzeń.
Drugi palący problem to zadłużenie szpitali. Ono w 2015 roku wynosiło 10,8 miliarda złotych, a w 2020 15,7 mld złotych, czyli za obecnej władzy zwiększało się w tempie 1 mld rocznie, a przypomnę, że te 10 mld to się utrzymywało na tym poziomie przez wiele ostatnich lat, więc inni nie zadłużali. Jak tak dalej pójdzie, to koniec kadencji będzie uwieńczony kwotą 17 albo i 18 mld zadłużenia. Zadłużony szpital to, jak biegacz z kulą u nogi. Gros wysiłku zarządzających idzie na administrację długu, a nie na poprawę jakości pracy. I dziwić się, że to nie działa, jak trzeba?
I wreszcie problem rekordowego wymierania Polaków. Kolejny pomysł „Ładu” to przekupienie potencjalnych rodziców. A to są teraz ludzie koło czterdziestki i im tak bardzo 1200 złotych nie brakuje. Omówienie przerasta ramy obecnego wpisu, ale wyeliminowanie in vitro oraz zwiększenie ryzyka zmarnowania reszty życia przez obciążenie dzieckiem z nieuleczalną chorobą z pewnością sytuacji nie poprawi.