Nowa lista refundacyjna dalej zmierza w kierunku zwiększania odpłatności dla pacjentów. Wydaje się, że resort zdrowia, czując na plecach niespokojny oddech ministra finansów, idzie po najmniejszej linii oporu, nie zadając sobie trudu zachowania pozorów troski o chorych ludzi w Polsce.
Wprowadzenie nowości sprzed ćwierć wieku - kwasu zoledronowego na listę refundacyjną po wycofaniu go z programu chemioterapii niestandardowej oraz rozszerzenie wskazań refundacyjnych insuliny glargine i gemcytabiny, laikowi może wydawać się aktem wyjątkowej łaski. Podobnie jak stosowanie fingolimodu i natalizumabu odmiennie niż wynika to z charakterystyki produktu leczniczego w agresywnych postaciach SM. Oba produkty lecznicze refundowane będą w ramach programu lekowego.
Jako osoba zajmująca się przez 40 lat lekami, nadal uważam, że starzeją się one tak samo jak ja. Akceptując kolejne obszary własnej niemocy, oczekiwałbym także od twórców listy głębszej refleksji. W związku z tym proponuję dokonać przeglądu całej listy refundowanej pod kątem rzeczywistej przydatności zamieszczanych tam specyfików. Odnoszę wrażenie, że niektóre leki trwają na liście, bo są bardzo tanie i uzasadniają trzymanie niskich limitów.
Dla leków wprowadzanych po raz pierwszy na listy refundacyjne należy rozważyć dokonywanie wnikliwej rocznej obserwacji, jak się one sprawują w naszej populacji. Myślę o zbieraniu danych zawierających informacje o efektach terapeutycznych, stosowaniu zgodnym lub czasami niezgodnym ze wskazaniem, dane bezpieczeństwa. Dwa tak proste zabiegi, jak okresowe „czyszczenie” listy i zgoda na próbne-czasowe wejście nowości, znalazłyby poparcie tak u „zawodowców”, czyli w środowisku medycznym, jak u „amatorów”, czyli pacjentów.
Świadomy własną wiedzą i dociekliwością upodmiotowiony pacjent drugiej dekady XXI wieku wymaga partnerskiej komunikacji. Trudno więc oczekiwać, by wzbudziła nasz entuzjazm informacja o tym, że państwo konsekwentnie oszczędza, nie lecząc nas skutecznie i wymuszając kolejne dopłaty z naszych portfeli.
Prowadzenie polityki prewencji pierwotnej i wtórnej przez ministra zdrowia prowadzi do coraz lepszego edukowania pacjentów i ich rodzin. Dzięki licznym kampaniom społecznym, finansowanym między innymi ze środków publicznych, społeczeństwo polskie zostało już wyedukowane na temat znaczenia wczesnego wykrywania nowotworów układu moczowo-płciowego, a polscy mężczyźni przekonani do poddania się badaniom profilaktycznym.
W świetle ostatnich wydarzeń należy sobie jednak zadać pytanie, czy miało to jakikolwiek sens. Edukacja, czyli świadomość choroby, niesie bowiem za sobą nadzieję na jej wyleczenie. A tej nadziei pacjenci właśnie zostali pozbawieni. Do końca kwietnia chorzy zmagający się z zaawansowanym nowotworem prostaty mogli korzystać z leczenia abirateronem w ramach chemioterapii niestandardowej. Leczenia, które na całym świecie jest standardem. 29 kwietnia b.r. Agencja Oceny Technologii Medycznych wydała decyzję o nierekomendowaniu finansowania terapii abirateronem ze środków publicznych, zamykając tym samym dostęp do terapii kolejnym pacjentom. Czy stać nas na edukację, budowanie świadomości polskich mężczyzn oraz leczenie ich na pierwszych etapach choroby nowotworowej, a pozostawianie samym sobie w kolejnych? Czy jest etyczne budzenie nadziei, a potem jej odbieranie? Czy możemy sobie pozwolić na tracenie czasu na rozważania nad udowodnioną przecież w innych krajach skutecznością terapii? Zwłaszcza że czas, poza lekiem, to jedyne, czego ci pacjenci nie mają!
Teraz o drugim skandalu. Na liście refundacyjnej mają znajdować się najlepsze leki - tak zapewniał nas Pan Minister. Europejska Agencja Leków pismem nr EMA/458028/2013 zaleca Organom Kompetentnym Krajów Członkowskich zawieszenie pozwoleń na dopuszczenie do obrotu dla doustnych form leków zawierających ketokonazol z powodu uszkodzeń wątroby, jak np. zapalenie, marskość, niewydolność wątroby zakończona zgonem lub wymagająca przeszczepu. Biorąc pod uwagę to oraz dostępność alternatywnych leków przeciwgrzybiczych, stwierdzono, że ryzyko jest wyższe niż korzyści. Niestety nie u nas!
W propozycji listy refundacyjnej mającej obowiązywać od 1 września br. ketokonazol doustny występuje w pozycjach oznaczonych numerami 1497, 1498 i 1499. Rodzi się pytanie, dlaczego wątroba polskiego pacjenta aż tak różni się od wątrób innych obywateli UE, że stać nas na takie ryzyko, niefrasobliwość, a może niewiedzę???
Kolejny przykład: Europejska Agencja Leków oraz Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych wskazują na zwiększone ryzyko występowania zdarzeń zakrzepowych tętnic. Stosowanie Diklofenaku jest obecnie przeciwwskazane u osób:
- ze stwierdzoną zastoinową niewydolnością serca/klasy II-IV według klasyfikacji Nowojorskiego Towarzystwa Kardiologicznego
- z chorobą niedokrwienną serca
- z chorobą tętnic obwodowych
- z chorobą naczyń mózgowych
Pytam, dlaczego mając tę wiedzę, chcemy refundować pozycje: od 856 do i 877 projektu nowej list refundacyjnej.
A gdyby tak policzyć ile zaoszczędzilibyśmy na „otrzepaniu” listy z pozycji zbędnych, absurdalnych czy wreszcie tych, których tu w ogóle być nie powinno, to może wystarczyłoby na innowacyjne leczenie tych postaci raka, które w tej samej Unii Europejskiej są refundowane nie tylko przez bogatszych od nas!