Niedawno pani premier Beata Szydło, razem z panem ministrem Konstantym Radziwiłłem po raz kolejny poinformowała społeczeństwo o rządowym programie zmian w ochronie zdrowia. Znowu padły wielkie słowa oraz cała lista rewolucyjnych zmian, jakie rząd zamierza wprowadzić: likwidacja NFZ, powszechny – obywatelski – dostęp do publicznej ochrony zdrowia, wprowadzenie sieci szpitali i opieki koordynowanej, rezygnacja z „ekonomizacji” służby zdrowia. Padły też zachęcające obietnice: polepszy się dostęp chorych do leczenia, znikną lub skrócą się kolejki do świadczeń zdrowotnych, wszyscy będą mogli korzystać z bezpłatnej służby zdrowia, niezależnie od swojej zamożności.
Po raz kolejny mieliśmy zatem wielość słów, które miały dać wrażenie wielkiej i dobrej przemiany, a których właściwym celem było – jak sądzę – ucieczka od odpowiedzi na proste pytania. Na przykład takie:
Czy (uczciwe) zarabianie na leczeniu chorych jest dobre czy złe?
Czy pozbawianie ludzi możliwości leczenia tylko dlatego, że ktoś na tym leczeniu zarabia jest dobre czy złe?
Czy finansowanie ze środków publicznych szpitala (lub przychodni), tylko dlatego, że nie jest prywatny, chociaż leczy gorzej i drożej niż prywatny – jest dobre czy złe?
Czy pozbawienie ludzi możliwości wyboru lekarza i miejsca leczenia jest dobre czy złe?
Ile powinien zarabiać lekarz (pielęgniarka) zatrudniony na podstawie umowy o pracę za jeden etat w placówce finansowanej ze środków publicznych?
Itp.