Minęło ponad 17 lat od zatrzymania doktora G., ówczesnego kierownika Kliniki Kardiochirurgii Szpitala MSWiA, w czym zasadniczą rolę odegrał ówczesny Prokurator Generalny Zbigniew Ziobro. Ale nie piszę teraz o doktorze G. Pan Zbigniew Ziobro przeniósł się na drugą stronę lustra i teraz sam jest chory.
Ale może teraz zrozumie, co wtedy On zrobił chorym leżącym w Klinice Doktora G.? Rak przełyku jest straszną chorobą, ale krańcowe choroby serca są niewiele lepsze, jeśli w ogóle. Tam byli chorzy w śmiertelnym zagrożeniu, dla których ratunkiem miały być cudowne ręce doktora G. i którzy czekając na ten ratunek nagle zobaczyli, jak w świetle kamer te ręce już skute, są z Kliniki wyprowadzane. Jakie jest uczucie chorego, który widzi, jak raptem znika jego ostatnia szansa na ratunek? Nie wiem, co ostatecznie stało się z tymi chorymi, czy ktoś ich zoperował i z jakim skutkiem? Ale oprócz tych chorych na liście oczekujących na przeszczep serca było około 200 osób i około 30 spośród nich miało mieć zabieg wykonany w tamtym roku przez doktora G. I tych zabiegów już nikt nie wykonał ani w tamtym roku ani w kilku następnych latach. Ci ludzie zmarli. Otóż w tamtych czasach doktor G wykonywał 1/3 rocznej liczby wszystkich przeszczepień serca w Polsce i jego ośrodek został po prostu nagle zlikwidowany bez żadnego zastępstwa.
Jakby się Pan Ziobro czuł, gdyby na oddział, w którym się znajduje weszli agenci i wyprowadzili lekarza, którym się nim zajmuje a oddział znalazłby się w kompletnym chaosie? Oczywiście wymiar sprawiedliwości musi działać, ale powinien też respektować prawa osób śmiertelnie chorych. Całe dochodzenie można było zrobić bez tego przedstawienia, ale wtedy kto by o tym dowiedział? Można też było zrobić bez nagłego zatrzymywania pracy oddziału lub po zorganizowaniu alternatywy. Trawestując Pana Ziobrę „oby nigdy więcej życie i zdrowie chorych nie zostało narażone dla doraźnych celów politycznych”. Oby On nie znalazł się nigdy w sytuacji pacjentów doktora G.