Przywódca może być tylko jeden – takie było zasadnicze przesłanie ostatniego posiedzenia Rady Krajowej PO, w której uczestniczył również minister zdrowia Bartosz Arłukowicz. Tę zasadę wyartykułował wprost przewodniczący PO, a członkowie Rady Krajowej Platformy udowodnili, że ją dobrze zrozumieli, głosując tak, jak przewodniczący zalecił. Ta zasada jest bezpośrednim skutkiem obowiązującej w Polsce ordynacji wyborczej do sejmu, zwanej proporcjonalną, a w istocie partyjnej. Jej najważniejszym postanowieniem jest to, że nie można marzyć o starcie w wyborach, a tym bardziej o dobrym wyniku, bez uzyskania zgody szefa partii, który zatwierdza listy wyborcze. Szefowie partii szybko zrozumieli tę swoją wyjątkową pozycję i bezwzględnie ją wykorzystują od lat, tworząc w ten sposób ugrupowania „wodzowskie” (podobne co do zasady były partie „leninowskie”). Taki charakter mają – bez wątpienia – wszystkie liczące się partie w Polsce. Jednym z najbardziej widocznych tego objawów jest nietolerowanie wewnątrzpartyjnej dyskusji, a zwłaszcza niezależnych, wybijających się postaci, które są – bardziej lub mniej subtelnie – eliminowane lub zmuszane do opuszczenia szeregów ugrupowania. W ordynacji większościowej, opartej o jednomandatowe okręgi wyborcze, partii szkoda by było pozbywać się wybitnej jednostki, bo mogłaby ona – startując indywidualnie w swoim okręgu – zabrać zwycięstwo swojemu macierzystemu ugrupowaniu. W ordynacji proporcjonalnej (partyjnej) takiego niebezpieczeństwa nie ma. Usunięta (wybitna) jednostka nie ma żadnych szans na wybór, chyba, że założy nową partię, która zdoła przekroczyć próg 5 %. Nie jest to jednak łatwa sprawa, dlatego niebezpieczeństwo pozbycia się wybitnego wewnątrzpartyjnego konkurenta nie jest dla szefa partii duże. Przykłady takich zachowań z ostatnich lat, miesięcy i tygodni potwierdzają wszystko to, co napisałem wyżej i to w odniesieniu do tak – wydawałoby się – różnych partii, jak PO, PiS, SLD czy Ruch (Twój albo P….a).
Ten wodzowski styl rządzenia w partii, a jeszcze bardziej wodzowska mentalność – nabywana „przy okazji” - muszą się przenieść na inne pola funkcjonowania szefów ugrupowań, a przede wszystkim na kierowanie rządem. Nic dziwnego, że skażony cechą „wodzostwa” premier od swoich ministrów oczekuje przede wszystkim posłuszeństwa, wierności i działania zgodnie z linią partii i rządu. Pojętni ministrowie nie tylko dostosowują się do tego, ale sami przejmują ten styl zarządzania swoimi resortami.
Minister zdrowia Bartosz Arłukowicz jest niewątpliwie pojętnym uczniem. Zrozumiał więc szybko, że niezależność, na jaką sobie pozwoliła prezes NFZ w ostatnich dniach (występując do sądu o pieniądze z budżetu państwa na nieubezpieczonych lub sugerując konieczność zwiększenia składki na NFZ) nie pasuje do tego wodzowskiego stylu rządzenia działem ochrona zdrowia i psuje obraz nie tylko ministerstwa zdrowia ale i całego rządu, sugerując jakąś niejednolitość działania i poglądów poszczególnych jego elementów. Dlatego musiał zwolnić panią Agnieszkę Pachciarz z zajmowanego stanowiska. Uzasadnienie, jakie podał pan minister potwierdza tylko tę przyczynę: cyt: „By przeprowadzić skuteczne zmiany w NFZ potrzebuję współpracy ze strony urzędników, którzy muszą rozumieć kierunek, w którym podążamy” oraz „Chciałbym powiedzieć jasno - kreatorem polityki zdrowotnej w Polsce jest minister zdrowia”