Medycynie rodzinnej w Polsce stuknęło już 25 lat. W Ministerstwie Zdrowia odbyło się z tej okazji uroczyste seminarium, a majowy Kongres Medycyny Rodzinnej w Krakowie przebiegał pod hasłem „Hejnał na 25-lecie”. Co ciekawe, zainteresowanie rocznicą mediów spoza branży medycznej było dość umiarkowane. A przecież jest o czym pisać.
Mimo niewątpliwych osiągnięć i rozwoju tej dziedziny na przestrzeni ćwierćwiecza, mamy dzisiaj wiele oznak zastoju, by nie powiedzieć kryzysu. Wiążą się one z brakiem kadr, pozycją w systemie opieki zdrowotnej, wielkością nakładów i sposobem finansowania, niejasnymi perspektywami, a także obniżającym się prestiżem tej niewątpliwie trudnej specjalności.
Daleko dzisiaj do entuzjazmu z lat dziewięćdziesiątych, gdy specjalizacyjne sesje egzaminacyjne musiano organizować w Sali Kongresowej z powodu dużej liczby zdających. W ostatnich latach dużo miejsc rezydenckich pozostaje nieobsadzonych. To wszystko powinno budzić niepokój opinii publicznej, a rząd obligować do działań. Wyzwaniom wynikającym choćby z rosnącej
liczby osób w starszym wieku, a wraz z tym wielochorobowości, nie da się sprostać bez dobrze funkcjonującej POZ opartej na roli lekarza rodzinnego.
Pojawienie się medycyny rodzinnej, jako specjalności i dyscypliny medycznej, wiązało się nieodłącznie z transformacją ustrojową po 1989 roku. Dopiero wówczas zaistniały warunki do powstania niezależnych praktyk i wolnego wyboru lekarza.
W czerwcu 1992 r. powołano Kolegium Lekarzy Rodzinnych. Następujące po sobie wydarzenia biegły już szybko. W kolejnym roku minister zdrowia zatwierdził podstawowe dokumenty dla tej nowej specjalizacji: zakres kompetencji oraz zasady kształcenia podyplomowego i akredytacji instytucji kształcących, a w 1994 r. medycyna rodzinna została wpisana na listę specjalizacji. Od początku była to specjalizacja jednostopniowa.
Pierwsza sesja egzaminacyjna dla lekarzy w ramach tzw. krótkiej ścieżki odbyła się w 1994 roku. Zaczęły powstawać praktyki lekarzy rodzinnych finansowane ze środków publicznych. Dzisiaj na ponad 33 tysiące lekarzy zgłoszonych do NFZ przez placówki POZ tylko 11 tysięcy ma specjalizację z medycyny rodzinnej. Założenia sprzed 25 lat nie zostały więc osiągnięte. Powinniśmy mieć już co najmniej 20 tysięcy lekarzy tej specjalności.
Z perspektywy czasu widać też, że wprowadzenie w 1999 r. rynku wewnętrznego w opiece zdrowotnej, przy jednoczesnym braku instrumentów planowania i koordynacji, nie sprzyjało rozwojowi POZ. Wprowadzenie zasady płacenia za usługę w szpitalnictwie i specjalistyce przyczyniło się do dynamicznego wzrostu liczby świadczeń. POZ oparta na stawce kapitacyjnej była w tym wyścigu z góry na pozycji przegranej.
System z roku na rok stawał się coraz bardziej zorientowany na wzrost świadczeń specjalistycznych i szpitalnych, co nawiasem mówiąc, niekoniecznie przekładało się na dobrą sytuację finansową poszczególnych placówek. Liczba przyjęć do szpitali w przeliczeniu na mieszkańca wzrosła w Polsce o ponad 20%, podczas gdy w krajach Unii Europejskiej odnotowano spadek.
Co nas czeka w najbliższych latach? Minister Radziwiłł i wiceminister Król, obydwaj będący lekarzami rodzinnymi, zapowiadają nadanie priorytetu tej dziedzinie. Ma w tym pomóc od dawna oczekiwana ustawa o POZ, wprowadzenie mieszanego sposobu finansowania POZ i znaczne zwiększenie liczby lekarzy rodzinnych. System ma stać się mniej szpitalocentryczny. Mało jest jednak konkretów o zwiększeniu środków na zdrowie i preferencjach dla POZ. A od tego wiele będzie w końcu zależeć.