Tym razem sondaże się nie myliły: w wyniku wyborów parlamentarnych w Polsce doszło do politycznej zmiany. Po raz pierwszy po ’89 odpowiedzialność za państwo bierze na swoje barki jedna partia. Nie będzie miała alibi w postaci braku zgody koalicjanta na proponowane rozwiązania, nie będzie przestrzeni na tworzenie pretekstów usprawiedliwiających niepodejmowanie wyzwań i decyzji.
Wśród wielu zadań, jakie przed zwycięską partią stoją, znajduje się także naprawa ochrony zdrowia. Będzie się musiała zmierzyć z rozbudzonymi nadziejami na nadrobienie straconych szans i świadomych zaniechań. A jest ich w zdrowiu wiele. I choć odchodząca koalicja może się pochwalić niewątpliwym osiągnięciem, jakim jest przygotowanie i przeprowadzenie przez parlament przyjętej ostatecznie uchwałą Sejmu ustawą o zdrowiu publicznym, to jednak takich powodów do zadowolenia dla ochrony zdrowia było przez 8 lat stanowczo zbyt mało.
Na sztandary wynoszono projekty ideologiczne, jak in vitro, a nie sprawy dla systemu fundamentalne. Nowa władza będzie musiała się z nimi zmierzyć. Jak choćby z koniecznością wzrostu finansowania opieki zdrowotnej, odbudowaniem należnego miejsca podstawowej opieki zdrowotnej i lekarzy rodzinnych, podniesieniem efektywności systemu ochrony zdrowia czy wreszcie – już nie ze sfery materialnej – przywróceniem szacunku do zawodów medycznych. W ostatnich latach bowiem z lekarzy zrobiono biurokratów, a medycynie odebrano ludzką twarz.
Pozostaje mieć nadzieję, że tym, którym przyjdzie decydować o obliczu polskiej ochrony zdrowia nie zabraknie ani rozumu, ani odwagi do dokonania od dawna oczekiwanych i jakże potrzebnych nam wszystkim zmian.