Zwróciło mi to uwagę na pewne niedoceniane zjawisko. Otóż to nie pierwszy raz kiedy pojawiają się kłopoty z tanim podstawowym lekiem, który utracił ochronę patentową i jest dostępny w wersjach generycznych.
Ogólny mechanizm można wyobrazić sobie następująco. Po wygaśnięciu praw patentowych, które dawały wielkie zyski pierwotnemu podmiotowi odpowiedzialnemu, czyli firmie, która wprowadziła lek na rynek do walki o te zyski staje kilka, a czasem kilkanaście firm generycznych. W starciu z nimi wycofuje się oryginalny producent. A one walczą o rynek między sobą przy wsparciu ubezpieczycieli, którzy są zachwyceni stale obniżającą się ceną. Do czasu. W końcu na rynku zostaje tylko jeden podmiot z ceną na granicy (albo nawet poniżej granicy) opłacalności. I gdy wtedy pojawi się jakieś zawirowanie produkcyjne czy sprzedażowe ten podmiot też się wycofuje z rynku.
I pojawia się dramat. Przykłady można mnożyć. W mojej głowie najbardziej utkwiła sytuacja kilka lat temu, kiedy nagle znikły z polskiego rynku melfalan, chlorambucyl tioguanina i inne dlatego, że z rynku nagle wycofał się francuski producent po skandalu wywołanym prze przyłapanie go na zmianie etykiet na opakowaniach leków przeterminowanych. Albo sytuacja amerykańska, gdy nagle „znikł” arabinozyd cytozyny – podstawowy lek w ostrej białaczce szpikowej.
Ale to stawia pytanie, czy produkcja takich strategicznych podstawowych leków powinna podlegać wyłącznie zasadom rynku, czy też powinna w formie jakiegoś mechanizmu być gwarantowana przez Państwo?