Przedstawione niedawno przez Ministerstwo Zdrowia założenia do zmiany ustawy o refundacji leków mają jeden zasadniczy cel: usprawnić – w sensie technicznym – funkcjonowanie nowego systemu. Nie widać w nich natomiast kroków, które usunęłyby największe uciążliwości, spowodowane tą ustawą, dotykające pacjentów. Założenia nie uwzględniają także - w najmniejszym nawet stopniu - uwag i postulatów zgłaszanych przez lekarzy.
Główną uciążliwością dla chorych, jaką przyniosła ustawa o refundacji leków, jest zwiększenie współpłacenia za leki. Wzięło się to głównie stąd, że lekarze – częściej niż przedtem – przepisują leki na 100%, nawet gdy są one na liście leków refundowanych. Powodem jest powiązanie refundacji leku ze wskazaniami zarejestrowanymi przez producenta i narzucenie lekarzom obowiązku określania na recepcie stopnia refundacji za lek, co połączono z drakońskimi karami za najmniejszy nawet błąd przy tym popełniony.
Teraz lekarze, chcąc mieć pewność, że nie pomylą się przy wskazywaniu stopnia refundacji i nie narażą na wielkie kary, a pacjent otrzyma właściwy lek - wypisują często leki na 100%. Nie są bowiem w stanie śledzić zmieniających się co rusz list refundacyjnych oraz - również zmieniających się nierzadko - wskazań zarejestrowanych przez producentów leków. Nierzadko też pacjent otrzymuje lek na 100%, bo producent danego preparatu nie zarejestrował wskazania w tej chorobie, która dotyka pacjenta.
Dodatkowym skutkiem powiązania refundacji leku ze wskazaniami zarejestrowanymi przez producenta jest uniemożliwienie uzyskania przez pacjentów w aptece tańszych odpowiedników leków przepisanych przez lekarza. Skoro bowiem refundacja jest przypisana do konkretnego preparatu handlowego i w konkretnych wskazaniach zarejestrowanych przez producenta (każdy producent może zarejestrować inne wskazania), a tylko lekarz wie, z jakiego powodu wypisał dany lek pacjentowi - aptekarz nie może dać choremu tańszego odpowiednika. Nie znając rozpoznania choroby, nie wie bowiem, czy dany odpowiednik jest zarejestrowany i refundowany w chorobie pacjenta. Proponowana przez Ministerstwo Zdrowia zmiana definicji odpowiednika nic tu nie pomoże. Podobnie jak przepis nakazujący aptekarzom oferowanie tańszych odpowiedników każdemu pacjentowi. Aptekarz nie zaryzykuje wydania niewłaściwego (pod względem refundacji , a nie działania) leku, bo też może być za to surowo ukarany.
Tylko rezygnacja z powiązania refundacji leku z zarejestrowanymi przez producenta wskazaniami, czyli przywrócenie zasady, że jeżeli lek jest refundowany, to w każdym jego zastosowaniu klinicznym – może rozwiązać problem nadmiernego obciążenia pacjentów dopłatami za leki formalnie refundowane, ale wypisywane na 100%. Naturalnym tego uzupełnieniem musi być rezygnacja z obowiązku określania przez lekarzy na recepcie stopnia odpłatności za lek, czyli odpowiednia zmiana rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie recept. Dopiero wtedy przywróci się też pacjentom możliwość korzystania w każdym przypadku z tańszych odpowiedników.
Drugim ważnym powodem wzrostu obciążenia chorych (ubezpieczonych) kosztami leków jest rezygnacja bardzo wielu lekarzy prywatnie praktykujących z zawarcia umów z NFZ na wypisywanie recept refundowanych. Umowy te są bowiem skrajnie niesprawiedliwe i przewidują drakońskie kary za najmniejsze nawet uchybienia, co powoduje, iż wypisywanie recept refundowanych staje się niebezpieczne jak chodzenie po polu minowym. Są one zresztą w istocie niepotrzebne i wątpliwe pod względem prawnym, bo prawo do refundacji jest uprawnieniem pacjenta/ubezpieczonego, a nie lekarza. Dlatego powinno się też uchylić przepis o konieczności zawierania przez lekarzy prywatnie praktykujących umów na wypisywanie recept refundowanych JEDNOCZEŚNIE ze zniesieniem obowiązku wskazywania przez lekarzy na recepcie stopnia refundacji leków.
ZK OZZL przesłał Ministerstwu Zdrowia stanowisko, w którym oczekuje wprowadzenia powyższych zmian do ustawy o refundacji leków i odpowiedniej zmiany rozporządzenia ministra zdrowia w sprawie recept lekarskich.