Czas już najwyższy, by decydujący o finansowaniu opieki zdrowotnej zrozumieli, że są w błędzie argumentując, iż budżetu nie stać na podwyżki i godne warunki pracy dla pielęgniarek i położnych. Jest dokładnie odwrotnie - państwa nie stać na utrzymywanie w tym obszarze niskich wynagrodzeń i poniżających warunków wykonywania zawodów pielęgniarek i położnych. To się po prostu nie opłaca. Zrozumiał to kilka lat temu rząd czeski (gdy tamtejsze pielęgniarki zdecydowały się na duński strajk) - dzięki czemu wskaźnik pielęgniarek na 1 tys. mieszkańców w Czechach nie odbiega obecnie od średniej unijnej), a obecnie rząd węgierski (gdzie i tak ten wskaźnik jest wyższy niż w Polsce - wynosi 6,2). Jak zapowiedział węgierski minister ds. zasobów ludzkich Zoltan Balog, podwyżki, które obejmą ok. 100 tys. osób, będą kosztować budżet państwa (łącznie w 2016 i 2017 r.) 100 miliardów forintów (tj. ok. 320 mln euro). Podwyżki będą przyznawane stopniowo – jeszcze w tym roku ma to być wzrost o 26,5 proc., pod koniec 2017 r. o 12 proc., a kolejnych dwóch latach – po 8 proc.
Czy podobne rozwiązanie ma na myśli minister Radziwiłł, gdy w wywiadach zapowiada, że w kwestii płac przygotowywane jest rozwiązanie „o którym marzono w służbie zdrowia od dawna”? Rozwiązanie to ma, jak publicznie zapewnia minister zdrowia, dotyczyć zarówno wysokości wynagrodzeń, jak i relacji zarobków poszczególnych grup zawodowych. Było by to bardzo dobre zaskoczenie, bo przebieg rozmów, jakie obecnie prowadzi z nami Ministerstwo Zdrowia nie upoważnia mnie do takiego optymizmu.