Ogłoszenie przez ministra Szumowskiego ogólnonarodowej debaty na temat przyszłości publicznej ochrony zdrowia, a zwłaszcza jego deklaracje, że dyskusja będzie wolna, nieskrępowana żadnymi granicami narzuconymi z góry, dawało nadzieję, że rządzący chcą faktycznie poszukać jakichś skutecznych sposobów naprawy publicznego lecznictwa, nawet jeżeli dotychczas nie były one brane pod uwagę. Bardzo szybko okazało się jednak, że dyskusja ta wcale nie jest taka wolna, a jej granice są coraz mocniej wytyczane. Przekonują o tym liczne wypowiedzi ministra zdrowia, jego zastępców lub prezesa NFZ – niby zdawkowe, niby okazyjnie wypowiedziane, a tak naprawdę mające na celu uświadomienie uczestnikom „debaty”, granic, których przekraczać nie powinni.
Jeszcze na początku debaty minister zdrowia wspominał o konieczności wzięcia przez pacjentów większej odpowiedzialności za swoje zdrowie, o tym, że mają oni nie tylko prawa ale i obowiązki, obiecywał, że będzie słuchał co Polacy mają do powiedzenia np. na temat współpłacenia za leczenie, zwłaszcza w kontekście ogromnych kolejek. Od pewnego czasu narracja uległa jednak zdecydowanej zmianie. Pan minister autorytatywnie stwierdził niedawno, że Polacy nie są gotowi na współpłacenie w publicznej służbie zdrowia. Nie wiadomo na jakiej podstawie wysunął taki wniosek, bo przytoczone przez niego fakty wskazują na coś dokładnie odwrotnego. Nie przejmując się tym jednak, kilka dni później uzupełnił, że Polacy czekają na to, aby rządzący najpierw pokazali, że umieją dobrze zarządzać tymi środkami, które już teraz przeznaczamy na lecznictwo – zanim zgodzą się na jakieś dopłaty. W podobny sposób został rozstrzygnięty spór o ewentualny wzrost składki zdrowotnej, na konieczność którego wskazywało wielu ekspertów, a zwłaszcza praktyków. Zanim jeszcze ten problem stanął na forum debaty „Wspólnie dla zdrowia”, prezes NFZ podczas którejś z konferencji (bardzo licznych ostatnio) stwierdził, że „nie planujemy wzrostu składki”. Dał w ten sposób do zrozumienia, że dalsza dyskusja na ten temat pozbawiona jest sensu, co uczestnicy „ogólnonarodowej debaty” powinni zrozumieć i do czego się dostosować.
Podobnie rzecz się ma z problemem alokacji środków przeznaczanych na publiczne lecznictwo. Jeszcze parę miesięcy temu, na początku swojego urzędowania minister Szumowski nie przekreślał tutaj żadnych rozwiązań, formułując nawet krytyczne uwagi co do idei budżetowej służby zdrowia, jej „deekonomizacji” czy sieci szpitali, która przekreśla możliwość konkurencji między podmiotami. Dzisiaj sytuacja jest już inna i jasna, co ostatnio wyrazili wprost minister i prezes NFZ: sieć szpitali jest dobrym i trwałym rozwiązaniem. Więcej, trzeba ją uzupełnić o rejonizację leczenia szpitalnego i dostosowanie wielkości ryczałtu do wielkości populacji objętej szpitalną opieką. Jest to kolejny i zdecydowany krok ku budżetowej służbie zdrowia.
Historia zatem się powtarza. Podobnie jak w przypadku poprzednich wielkich „ogólnonarodowych” debat dotyczących systemu opieki zdrowotnej („białego szczytu” minister Kopacz czy „okrągłego stołu” ministra Balickiego) również debata „Wspólnie dla zdrowia” okazuje się wielką „ściemą”. Nie jest jej zadaniem – bynajmniej – poszukiwanie optymalnego rozwiązania dotyczącego funkcjonowania publicznego lecznictwa, ale stworzenie pozorów eksperckiego i obywatelskiego uprawomocnienia decyzji podjętych przez wąskie grono polityków. Były polityk i „spin doktor” obecnie rządzącej partii określił – podobno - takie działania pamiętnym hasłem „ciemny lud to kupi”. I zapewne ma w tym przypadku rację. Lud to kupi i nawet nie zauważy, że jest robiony „w konia”. Dziwię się tylko światłym ekspertom, uczestniczącym w debacie „Wspólnie dla zdrowia”, że dają się traktować jak „ciemny lud”.