„Ustawa Szumowskiego”, o której teraz głośno w środowisku lekarzy i dyrektorów szpitali, przypomniała mi o (praktycznej) zasadzie, która – chociaż nigdy nie wypowiedziana głośno - jest jedną z podstawowych reguł funkcjonowania publicznej ochrony zdrowia w Polsce od roku 1999, kiedy to wprowadzono tzw. powszechne ubezpieczenie zdrowotne. Zasadę tę można by określić słowami: śmierć frajerom. Dlaczego?
Zacznę od końca, czyli od wspomnianej wyżej „ustawy Szumowskiego”. Jednym z jej głównych zapisów jest przyznanie podwyżki lekarzom ze specjalizacją, którzy pracują w szpitalach i innych placówkach opieki całodobowej lub całodziennej (nota bene nikt nie wie co to znaczy: całodzienna opieka) i zobowiążą się do nieudzielania „świadczeń tożsamych” w innych placówkach ochrony zdrowia. Podwyżka ta ma wynieść kwotę, która zrówna ich dotychczasową pensję zasadniczą z kwotą 6750 zł. Co ważne – tę podwyżkę zafunduje lekarzom budżet państwa (za pośrednictwem NFZ), a nie dyrektor szpitala. Pieniądze z budżetu pójdą też na tzw. dodatek stażowy. W ten sposób dyrektorzy, którzy wcześniej podwyższyli pensje lekarzom np. do kwoty 6750 nie otrzymają od państwa nic, a ci którzy tego nie zrobili – otrzymają od państwa „nagrodę” w kwocie nawet kilkuset tysięcy złotych miesięcznie (w zależności od liczby lekarzy i wielkości ich dotychczasowej pensji). Pierwsi okażą się zatem „frajerami”, za co zapłacą mniejszymi przychodami swoich szpitali.
"Frajerami" mogą też okazać się lekarze, którzy nie wystąpią do dyrektorów o podwyżkę, bo nie będą chcieli zrezygnować z dodatkowego zatrudnienia w miejscach, gdzie – po ich rezygnacji – może zabraknąć lekarzy. Ci którzy zrezygnują, nie martwiąc się o dostępność pomocy lekarskiej dla pacjentów –podwyżkę dostaną. Po "frajersku" postąpią też lekarze nie objęci - nie wiedzieć czemu - "podwyżką Szumowskiego", którzy nie upomną się o tę podwyżkę u swoich dyrektorów (np. w przychodniach AOS prowadzonych przez inne podmioty niż szpitale). Jeśli tego nie zrobią - wszyscy uznają, że "nie ma sprawy" i wszystko pozostanie jak dotychczas. Jeśli się upomną i zagrożą zwolnieniem - dyrektorzy zostaną postawieni pod ścianą i to oni - z kolei - upomną się u ministra lub premiera o dodatkowe środki.
Zasada „śmieć frajerom” – obowiązywała oczywiście już wcześniej i to w różnych „segmentach” systemu. Najbardziej widoczne było to zawsze w dziedzinie zarządzania szpitalami, a zwłaszcza dbania o dyscyplinę finansową. „Frajerami” okazywali się ci dyrektorzy, którzy przejmowali się obowiązkiem zbilansowania przychodów z wydatkami. Oszczędzali na zakupach sprzętu i inwestycjach, maksymalnie wyzyskiwali pracowników (narażając się na słuszny bunt personelu), ograniczali zatrudnienie – ryzykując życiem i zdrowiem chorych, a na końcu okazywało się, że to wszystko nie miało sensu, bo uchwalane były kolejne przepisy o „restrukturyzacji” i umarzaniu dotychczasowych długów albo samorząd terytorialny będący organem założycielskim stojąc pod ścianą – spłacał długi za dyrektorów zadłużonych szpitali. Znany jest nie jeden przypadek umarzania długów nawet w kwocie kilkuset milionów.
„Frajerami” okazywali się też ci dyrektorzy (najczęściej szpitali publicznych), którzy dbali o „kompleksowość” świadczonych usług, kontraktując i faktycznie udzielając nie tylko te świadczenia, które były zyskowne ale i te, które – oczywiście i zawsze – przynosiły straty. Wygranymi byli zarządzający (najczęściej spółkami prawa handlowego), którzy potrafili tak organizować strukturę i pracę szpitali, aby unikać wykonywania świadczeń kosztochłonnych, a wykonywać w maksymalnej liczbie te usługi, które przynosiły zysk. Przykładem może być oddział ortopedii szpitala położonego blisko drogi ekspresowej, który unikał ostrych dyżurów, na które mogliby trafić pacjenci z urazami komunikacyjnymi (kosztochłonnymi), ale potrafił "ściągać" pacjentów na wszczepianie protez stawowych (dających zysk).
Także po stronie pacjentów – ubezpieczonych można znaleźć niemało "frajerów". To ci, którzy odprowadzają składkę na ubezpieczenie zdrowotne w pełnej kwocie, proporcjonalnie do swoich zarobków. W praktyce są to ci, którzy pracują na podstawie umowy o pracę oraz emeryci i renciści. Pozostali płacą proporcjonalnie dużo niższą składkę albo nie płacą jej wcale (przedsiębiorcy, prawdziwie i fałszywie ubezpieczeni w KRUS, prawdziwi i rzekomi bezrobotni itp.).
Zasada „śmierć frajerom” oznacza po prostu, że system publicznej opieki zdrowotnej w Polsce nie ma stabilnych, sprawiedliwych reguł, które by pozwalały na racjonalne zachowania, które by racjonalne i odpowiedzialne zachowania nagradzały a „cwaniaków”, „naciągaczy”, osoby nieodpowiedzialne lub nieuczciwe karały. Taki system ma – poza innymi – tę wadę, że jest demoralizujący. Nikt bowiem nie chce być „frajerem”. Kiedy ta prawda dotrze do rządzących?