Felicjan Sławoj-Składkowski, który w okresie II RP przez ponad trzy lata przewodził radzie ministrów, był wprawdzie doktorem medycyny, ale nigdy nie kierował resortem zdrowia. Warto dodać, że nowa premier była najdłużej urzędującym ministrem zdrowia III RP.
Mało kto zwrócił uwagę też na fakt, że wśród 19 członków konstytucyjnego składu rady ministrów jest obecnie aż trzech lekarzy, co stanowi 16 proc. tego gremium. Tak dobrze jeszcze nie było. Nie mogło więc dziwić często formułowane w ostatnich dniach przed posiedzeniem Sejmu oczekiwanie, że sprawy ochrony zdrowia staną się jednym z głównych zadań rządu na najbliższe kilkanaście miesięcy. Stan służby zdrowia wymaga daleko idących działań i nikt tego nie wie lepiej niż Ewa Kopacz i jej dwóch kolegów z rządu. Na dodatek, jako była minister zna się na opiece zdrowotnej lepiej niż wszyscy dotychczasowi premierzy i dlatego łatwiej jej będzie, bez pomocy doradców, ocenić wartość większości poczynań Bartosza Arłukowicza.
W niedawno opublikowanym raporcie Fundacji Bertelsmana, który mierzy równość w społeczeństwie, w wielu kategoriach Polska wyraźnie awansowała, ale dostęp do opieki zdrowotnej został oceniony wyjątkowo źle. Polska znalazła się na 26. miejscu wśród 28 krajów UE.
To był kolejny z wielu sygnałów alarmowych w ostatnich latach pokazujący, że sprawy idą w złym kierunku. Wszystko więc przemawiało za tym, że pozycja ochrony zdrowia w polityce państwa zyska wreszcie na znaczeniu. Jednak komentatorzy polityczni jednego z głównych dzienników przestrzegali, że zdaniem specjalistów od PR na służbie zdrowia żaden polityk nie zbił jeszcze kapitału. I postawili pytanie: czy nowej premier starczy odwagi, by tę dziedzinę uznać za jeden z priorytetów swojego rządu?
Okazało się, że ci doświadczeni dziennikarze mieli rację. Premier Kopacz swoim przemówieniem programowym wygłoszonym w Sejmie rozwiała wszelkie nadzieje, że zdrowie stanie się priorytetem w polityce jej rządu. Problematyka zdrowotna zajęła dużo mniej miejsca niż w exposé Donalda Tuska przed siedmiu laty. Statystycznie rzecz biorąc, premier Tusk powiedział o zdrowiu prawie 1200 słów, podczas gdy premier Kopacz tylko 250. Pewnym usprawiedliwieniem dla nowej premier może być to, że całe jej przemówienie było znacznie krótsze i bardziej zwarte niż poprzednika. Jednak nie tylko o liczbę słów tu chodzi, ale przede wszystkim o ich znaczenie. Nie było w exposé odniesienia się do najważniejszych współczesnych problemów polityki zdrowotnej, takich jak nierówności społeczne w zdrowiu, racjonowanie dostępu do opieki zdrowotnej, poziom finansowania ze środków publicznych czy skutki komercjalizacji i prywatyzacji usług medycznych.
O niektórych z tych problemów była mowa siedem lat temu. Dzisiaj mamy rezultaty obranego wówczas kierunku. Od nowego rządu, mimo że tej samej koalicji, mogliśmy jednak oczekiwać jakiejś próby bilansu. Otrzymaliśmy za to kilka zapowiedzi, które z pewnością zasługują na poparcie. Kwestia rozwoju opieki dla seniorów czy prawidłowe odżywianie dzieci w szkołach nie będą budzić przecież żadnych wątpliwości. Tak samo, jak zagwarantowanie miejsc rezydenckich dla młodych lekarzy. Zabrakło jednak propozycji rozwiązań systemowych. A to właśnie one powinny się znaleźć w wystąpieniu programowym szefa rządu.