Odbyła się ona w gabinecie dyrektora, do którego wezwany został ów lekarz z powodu tego, że ośmielił się złożyć wniosek do Państwowej Inspekcji Pracy, aby ta skontrolowała czy zaszło naruszenie prawa pracy przez zarządzenie wydane przez dyrektora i dotyczące działania szpitalnego oddziału ratunkowego. W ocenie lekarzy tego szpitala zarządzenie stanowiło zagrożenie tak dla lekarzy jak i pacjentów, gdyż nakładało na lekarzy nadmierne obowiązki, co znacznie zwiększało możliwość popełnienia błędu i stwarzało niebezpieczeństwo braku lekarza w miejscu, gdzie był on potrzebny, a co za tym idzie - braku możliwości udzielenia pomocy lekarskiej potrzebującym pacjentom. Dyrektor nie krył swojego zdenerwowania i oburzenia wobec kroków podjętych przez związkowca. Jego bowiem zdaniem wydanie takiego zarządzenia było konieczne, aby w niekorzystnych warunkach „zewnętrznych” zapewnić jako-takie funkcjonowanie SOR-u. W ocenie dyrektora, było to zatem działanie dla dobra i w interesie pacjentów, inaczej niż działanie związkowca, które było zachowaniem nieodpowiedzialnym, zagrażającym normalnemu funkcjonowaniu szpitala. Nic więc dziwnego – zdaniem dyrektora – że poniosły go emocje i zagroził lekarzowi w niewybrednych słowach, że go zwolni, znajdując wcześniej jakiś do tego pretekst.
Takich przypadków jak opisany wyżej, gdy dyrektorzy szpitali podejmują drastyczne, a nawet desperackie działania byleby tylko „na zewnątrz” wydawało się, że szpital funkcjonuje normalnie, było i jest bardzo wiele. Drastyczność i desperackość tych działań polega głównie na tym, że pracownicy medyczni, zwłaszcza lekarze, są obciążani obowiązkami ponad siły, wymagającymi nierzadko obecności w kilku miejscach naraz i stwarzającymi realne niebezpieczeństwo niewywiązania się z tych nadmiernych obowiązków, co dla pacjenta może oznaczać katastrofę a dla lekarza odpowiedzialność karną i cywilną. W jednym przypadku będzie to dyżurowanie na kilku oddziałach naraz i jeszcze w SOR-ze, w innym – konieczność dyżurowania przez kilka dób z rzędu, w jeszcze innym obowiązek udzielania pomocy w zakresie przekraczającym kompetencje i umiejętności lekarza (odnosi się to zwłaszcza do rezydentów kierowanych na różne „odcinki” w charakterze „zapchajdziury”) itp. W ten sposób dyrektorzy szpitali chcą się wykazać (jacy to z nich świetni menedżerowie) kosztem innych, bo jak dojdzie do tragedii oznaczającej śmierć lub znaczne pogorszenie stanu zdrowia chorego, to prokurator zapyta lekarza dlaczego zgodził się pracować w tak niebezpiecznych warunkach albo chociaż czy sprzeciwiał się temu. Dyrektorzy szpitali dobrze wiedzą (moim zdaniem) co robią i zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa jakie sprowadzają na lekarzy. Dlatego tak nerwowo reagują na każdą próbę sprzeciwu z ich strony i „na wszelki wypadek” - aby nikt się na taki sprzeciw nie odważył, prowadzą „politykę” zastraszania pracowników. Oczywiście sprawy takie nie wychodzą „na zewnątrz” i media o tym nie informują - do czasu, gdy konflikt spowoduje skutki trudne do ukrycia, np. kiedy lekarze zwolnią się grupowo z oddziału, bo już nie dają rady pracować w takich warunkach albo jakiś lekarz umrze na którymś z kolei dyżurze pełnionym bez przerwy lub na SOR-ze umrze pacjent, bo zabrakło lekarza, który jednocześnie pracował na innym oddziale (wszystkie powyższe przykłady są autentyczne).
OZZL zdaje sobie sprawę, że sytuacja większości szpitali jest zła i w dużej części nie jest to wina dyrektorów, ale rządzących, którzy doprowadzili do tego przez wiele lat lekceważenia problemu. Trudno jednak nam zrozumieć i zaakceptować postawę dyrektorów, którzy strugają bohaterów i zamiast podjąć skuteczną walkę (bo tylko walka wchodzi tutaj w grę) o poprawę sytuacji, podejmują desperackie działania, które mają ukryć ten dramat w szpitalach. Dodatkowo chcieliby, aby ich desperację autoryzowali lekarze, biorąc odpowiedzialność za jej skutki. Tacy dyrektorzy chętnie przedstawiają się jako osoby odpowiedzialne, w rzeczywistości jednak zachowują się nieodpowiedzialnie, bo utrwalają ten kryzysowy stan, pokazując rządzącym, że „nie jest tak źle” skoro oni – menedżerowie dają sobie radę.
W ostatnich miesiącach Zarząd Krajowy OZZL zwrócił się parokrotnie do dwóch największych organizacji skupiających dyrektorów polskich szpitali o podjęcie wspólnych działań, które pokazałyby najpierw jak wielki jest deficyt środków przeznaczanych na szpitale, a później spróbowały wymusić na rządzących realizację wspólnych postulatów. Pierwszym krokiem miałoby być określenie w umowie zawartej na wzór ponadzakładowego układu zbiorowego pracy – właściwych warunków wynagradzania i pracy (w tym norm zatrudnienia) pracowników medycznych, a następnie do tych warunków dopasowanie poziomu finansowania. Nasze zaproszenia do współpracy zostały zlekceważone (nawet nie odpowiedziano nam na pisma!). Zamiast tego usłyszeliśmy jak dyrektorzy skarżą się w mediach i na różnych konferencjach, że utrudnia się im zarządzanie szpitalami, bo pracownikom przyznano (drogą ustawy) zbyt wysokie (sic!) pensje (chociaż komuniści w roku 1958 wynagradzali lekarzy lepiej), a wprowadzone normy zatrudnienia pielęgniarek uniemożliwiają normalne funkcjonowanie szpitali. Zamiast proponowanego przez nas współdziałania, dyrektorzy udali się „po prośbie” do szefostwa partii rządzącej o dodatkowe środki dla swoich szpitali. Wnioskowali o 15 % podwyżki, dostaną pewnie jedną trzecią tego, aby jakoś dociągnąć do wyborów. Zadowoleni z tego osiągnięcia znowu będą odgrywać prymusów zarządzania i stachanowców, którzy potrafią w tak skrajnie niekorzystnych warunkach zapewnić odpowiednią obsadę lekarską i pielęgniarską, właściwą pomoc potrzebującym i jeszcze do tego dobry wynik finansowy szpitala. Jak chcą się wykazywać, niech się wykazują, ale nie na koszt lekarzy i innych pracowników medycznych. Niech wiedzą, że OZZL nie będzie przyglądał się temu biernie. Każda próba łamania prawa pracy albo zastraszania działaczy związkowych spotka się z naszą reakcją.
PS
Oczywiście nie wszyscy dyrektorzy szpitali postępują w sposób opisany wyżej, podobnie jak nie wszyscy lekarze mają odwagę sprzeciwić się opisanemu wyżej sposobowi „zarządzania zasobami ludzkimi”.
Krzysztof Bukiel 11 lutego 2019 r. Światowy Dzień Chorego