Mam nadzieję, że forsowany przez ministra Jarosława Gowina pomysł wprowadzenia w życie płatnych studiów medycznych ostatecznie nie zostanie zrealizowany. Od początku mojej pracy zawodowej, czyli od około 15 lat tego typu pomysły pojawiały się już wielokrotnie, ale nigdy nie dochodziło do ich realizacji. Pamiętam, jak ponad dziesięć lat temu mój kolega ze studiów, będąc posłem próbował (na szczęście bezskutecznie) forsować tę ideę. Sprawa wydaje się być jednak bardziej poważna, gdy podobny pomysł pada z ust samego wicepremiera.
Jednak myślę, że pan minister Gowin, którego uważam za człowieka ponadprzeciętnie inteligentnego, sam do końca nie wierzy w to, że wprowadzenie konieczności „odpracowania” studiów medycznych skutecznie zabezpieczy pacjentów przed niedoborem kadry lekarskiej. Zwłaszcza, że niesprawiedliwe traktowanie pewnej grupy społecznej wywoła jedynie poczucie niesprawiedliwości i z pewnością nie przyniesie zamierzonych efektów. Jak mówi stara zasada – z niewolnika nigdy nie będzie dobrego pracownika...
Co więcej pomysł ten niesie ze sobą realne niebezpieczeństwo, że osoby kończące inne kierunki studiów, wkrótce również będą musiały zapłacić za swoją edukację. Sam pomysł bowiem może być potraktowany, jako zapowiedź płatnej edukacji, która niewykluczone, że dostępna będzie jedynie dla najbogatszych.
Dlaczego kontrowersyjny pomysł ma małe szanse na jego realizację? W przeszłości już kilkukrotnie argumentowano, że wprowadzenie odpłatnych studiów wyłącznie dla studentów medycyny byłoby niezgodne z Konstytucją Rzeczypospolitej Polskiej. Artykuł 32 jasno precyzuje, że wszyscy obywatele są wobec prawa równi oraz że wszyscy mają prawo do równego traktowania przez władze publiczne. W punkcie drugim istnieje również zapis mówiący, iż nikt nie może być dyskryminowany z jakiejkolwiek przyczyny.
Realizacja pomysłu ministra oznaczałaby finalnie konieczność stopniowego wprowadzenia opłat za wszystkie kierunki studiów, albo wiązałaby się ze złamaniem obowiązującego nas wszystkich prawa i dyskryminacją na niespotykaną dotąd skalę jednej grupy - studentów wydziałów lekarskich.
Ale przecież patrząc na emigracyjne statystyki widzimy, że z kraju nie wyjeżdżają jedynie lekarze, ale również kucharze, kelnerzy, informatycy, budowlańcy i przedstawiciele wielu innych zawodów. Jeśli wprowadzimy konieczność ponoszenia kosztów studiów medycznych przez kształcących się młodych zdolnych, to z punktu widzenia sprawiedliwości społecznej świeżo wyszkoleni przedstawiciele innych zawodów również powinni zapłacić za swoje kształcenie. Jednak, biorąc pod uwagę trudne z ekonomicznego punktu widzenia czasy w jakich żyjemy, Polaków na rozwiązania „rodem z USA” po prostu nie stać.
Właśnie dlatego mam głęboką nadzieję, że osoby podejmujące najważniejsze decyzje w Prawie i Sprawiedliwości nie dopuszczą do tego, aby prawo było naginane, a sprawiedliwość społeczna tak łatwo deptana. Mam również nadzieję, że pan minister Gowin jeszcze raz obiektywnie przeanalizuje wszystkie „za” i „przeciw” i dojdzie do zgoła odmiennych niż obecnie wniosków.
Już sama zapowiedź kontrowersyjnych rozwiązań, jaka padła z ust ważnego ministra i wicepremiera zasiała społeczny niepokój. Bo co będzie, jeśli za rok okaże się, że z Polski wyjeżdża za dużo informatyków, a za dwa lata konieczność spłaty "długu" za szkolenie zawodowe obejmie również kucharzy i budowlańców? Z całym szacunkiem do pana ministra, ale nie są to dobre rozwiązania. Zwłaszcza, że wprowadzenie ich w życie przyczyni się do tego, że studia medyczne będą dostępne jedynie dla osób najbogatszych, których rodziny będzie stać na spłatę zadłużenia swoich dzieci.
Już teraz większość młodych lekarzy na początku swojej drogi zawodowej, czyli przez pierwsze 5-6 lat od ukończenia studiów pozostaje zależna od pomocy finansowej rodziny, tym samym pracując za półdarmo zwraca po części koszty swojego szkolenia. Podstawowe wynagrodzenie za etat dla lekarza w trakcie stażu podyplomowego i specjalizacji jest zbliżone do wynagrodzenia osób wykonujących najgorzej opłacane zawody w Polsce. Z kolei dodatkowe szkolenia, od których zależą przyszłe umiejętności lekarzy są bardzo drogie. Cena kilkudniowego kursu, na przykład z zakresu ultrasonografii nierzadko przewyższa miesięczne wynagrodzenie młodego lekarza. Również medyczne podręczniki, niezbędne do dodatkowego kształcenia mają swoje ceny. Na przykład 12-tomowa „Wielka Interna” – obowiązkowa lektura dla lekarzy zainteresowanych specjalizacją z chorób wewnętrznych, to jednorazowy wydatek rzędu około 1750 zł! Zaś miesięczne wynagrodzenie za pełen etat lekarza stażysty to około ...1600 zł netto. Do zakupu książek, nie wspominając o podstawowych kosztach życia, już od wielu lat muszą „dorzucać” się rodziny młodych lekarzy. Do tego dochodzą inne, liczne wydatki, jak np. koszty wyjazdów na obowiązkowe, często kilkutygodniowe szkolenia, które liczone są w tysiącach złotych. To wszystko sprawia, że już teraz naprawdę niewielu mniej zamożnych Polaków może sobie pozwolić, aby posłać swoje zdolne dzieci na studia medyczne. Wprowadzenie konieczności „spłaty” studiów doprowadzi do tego, że o zawodzie lekarza osoby gorzej sytuowane będą mogły jedynie pomarzyć. Otworzy również furtkę do stopniowego wprowadzania opłat za inne kierunki studiów.