Zima trwa w najlepsze i o tej porze roku opinia publiczna jest szczególnie często wstrząsana wiadomościami o porażkach systemu ochrony zdrowia. Zmarła właśnie 2,5-letnia Dominika, bo nie dotarła do niej na czas pomoc, zmarł wcześniej roczny Bolek, bo lekarze nie zlecili badań laboratoryjnych, pięć dni temu karetka z Łodzi jechała do Skierniewic by przewieźć pacjentkę z ostrym zespołem wieńcowym z oddziału ortopedii do odegłego o 200 m OIOM. To wydarzenia, o których pisały media ogólnopolskie, ale z absurdami organizacji ochrony zdrowia spotyka się każdy praktykujący lekarz, bez względu czy pracuje w warunkach POZ, czy w wysoce specjalistycznej klinice. Ale właśnie - czy za te opisane wyżej i wiele innych tragedii ponosi winę system czy człowiek? Dyskutują o tym nasi pacjenci, media, posłowie, może nawet i rząd na swoim dzisiejszym (piszę te słowa we wtorek) posiedzeniu. Moze najmniej dyskutujemy my, lekarze, bo niesprawność systemu jest naszym chlebem codziennym, chociaż muszę przyznać, że historia z pokonującą 70 km karetką by pilnie (!) przewieźć chorą przez 0,2 km - robi wrażenie...
Więc system czy człowiek? A czy to naprawdę czyni wielką różnicę? System też przecież zorganizowali ludzie, ale nie ci, o których chodzi w tym pytaniu, nie lekarze zajmujący się na co dzień chorymi. Pewnie po wnikliwym zbadaniu okoliczności ostatnich tragedii konkretny lekarz czy dyspozytor zostanie pociągnięty do odpowiedzialności, ale my wszyscy poruszamy się po ścieżkach wytyczonych przez przepisy tworzące system ochrony zdrowia. A że jest jest on wrogi i wobec pacjenta i jego rodziny, i wobec lekarza, i wobec pielęgniarki, i wobec farmaceuty? Że lekarze boją się wypisać recepty, a aptekarze umierają ze strachu realizując ją (tu musze przyznać, że takiego osiągnięcia na swoim koncie nie miał chyba żaden minister zdrowia w całej galaktyce)? Że szpitale i poradnie zajmują się w praktyce jedynie tymi, którzy mogą umrzeć (bo nie mogą nie nimi nie zająć) i tymi, którzy są w zasadzie zdrowi (bo nie wymagają badań)? Że dobry dyrektor szpitala to taki dyrektor, który zmusi personel do sprawnego odsyłania chorych do innych placówek, bo - jak w starym dobrym żydowskim dowcipie o bankrutujacym sklepikarzu i niedzieli - każdy pacjent przekraczający próg izby przyjęć lub przychodni zbliża nieuchronnie szpital do krachu finansowego? Że owszem, jeśli będziemy umierać na zawał, system nas pewnie uratuje, ale nie daj Boże mięć jakąkolwiek chorobę przewlekłą - wówczas system będzie przed nami uciekał jak najdalej? Że jestem n-tą osoba piszącą o tych problemach od lat? I że obecnie już istnieje wiele - proszę zajrzeć na wpisy moich sąsiadów blogerów - opracowanych rozwiązań impasu, w jakim wszyscy się znaleźliśmy pracując jako lekarze i lecząc się jako pacjenci?
Nie brak nam zatem wszystkim dowodów, że system nie działa jak powinien, a raczej działa jak NIE powinien. Ale pamiętajmy, że opracowali go ludzie, dziś zajmujący się często już czymś zupełnie innym ochroną zdrowia, i to w te osoby powinien być wymierzony oskarżycielski palec opinii publicznej.